Tamta noc była naprawdę dziwna. I choć daleko mi do magicznego myślenia i wiary w przeznaczenie, to jakoś tak czułam, że coś wisi w powietrzu. Miecio długo nie mógł zasnąć, a mi dla odmiany bardzo chciało się spać. Około 3 nad ranem obudził mnie przypadkowo Janek. Uskarżał się na bolący łokieć. Chłopak przedźwigał się nosząc kartony z piwnicy. Poprosił mnie żebym rozmasowała mu bolącą kończynę. Zrobiłam to w letargu, nie wybudzając się do końca. Za godzinę małżonek znów poprosił mnie o to samo. Wtedy poczułam, że muszę wstać do toalety, co nie było niczym nadzwyczajnym, wszak byłam w ósmym miesiącu ciąży. Podniosłam się z łóżka i poczułam coś dziwnego i mokrego między udami. Przedwczesny poród się zaczął.
Moje pierwsze podejrzenie, choć straszne okazało się trafione w dziesiątkę. Przedwczesny poród się rozpoczyna.
„Odeszły mi wody” – krzyknęłam przez pogrążone w ciemności mieszkanie. Co ciekawe zawsze zastanawiałam się, czy rozpoznam wody płodowe, bo w końcu czytałam artykuły o tym, jak rozpoznać odejście wód płodowych. W pierwszej ciąży Janek pojechał nawet na drugi koniec miasta, żeby kupić specjalne testy za bagatela 60 zł jeden (!), które rozpoznają czy dany płyn jest wodami płodowymi, czy nie. Test nigdy mi się nie przydał. A ja w tamtym momencie siedząc na toalecie, wiedziałam, że stało się nieodwracalne. W tamtej chwili nie była już mi potrzebna wiedza, jak rozpoznać sączące się wody płodowe.
Przedwczesny poród czyli sprintem do szpitala.
Nie pamiętam, jak i w co się ubrałam. Janek zerwał się na równe nogi. Łokieć przestał boleć. Zamówiłam Ubera. Najpierw jednego, ale facet zaczął jechać w zupełnie przeciwnym kierunku. Później drugiego, ale kierowca sam zrezygnował z kursu. Co za pech! Szybka decyzja: idę do szpitala na piechotę. Jest dosłownie 300 metrów w linii prostej od naszego domu. Jeśli zastanawiacie się, kiedy udać się do szpitala przy sączących się wodach płodowych to podpowiadam, że najlepiej jak najszybciej.
Szłam dziarsko.
Było mi zimno, byłam przerażona, chciało mi się płakać. Do szpitala dotarłam w 15 minut. Zbadano mnie natychmiastowo. Lekarz specjalnym testem sprawdził, czy to, co się ze mnie sączy to wody płodowe. Chwila ciszy i jest wynik. „Wie, Pani co, pasek się nie zabarwił. To jednak nie są wody płodowe, ale jeszcze panią zbadam”. Po czym wyrzucił test do kosza. Zabrał się za badanie, a położna stojąca za jego plecami z ciekawości zajrzała do śmietnika. „Panie doktorze, niech pan spojrzy” – powiedziała podniesionym głosem. „O, a jednak to są wody płodowe. Pani Marto, akcja porodowa się zaczęła, musimy Pani niezwłocznie wykonać cesarskie cięcie”. Tego, co mówił do mnie dalej, nie pamiętam. Zapytałam, czy mogę wyjść na chwilę na korytarz… Zadzwoniłam do Janka i strasznie się popłakałam. Czytanie artykułów o tym, jak rozpoznać odejście wód płodowych i wiele innych na nic mi się zdało w tym momencie…
Spóźniony telefon który zmienił przebieg wydarzeń. Przedwczesny poród mnie zmroził.
Nie przyjmowałam do wiadomości, że moje dziecko za chwilę miało pojawić się na świecie. To był 32 tydzień. Ani ja, ani towarzysz w brzuchu nie byliśmy na to gotowi. Dopiero wtedy pomyślałam, żeby skontaktować się z MamąGinekolog. Napisałam SMSa: „Odeszły mi wody”. Oddzwoniła w ciągu minuty. Opowiedziałam jej wszystko mało składnie, bo moje emocje i zdenerwowanie sięgało zenitu. Nicole pewnym głosem powiedziała tylko: „Wypisuj się z tamtego szpitala i przyjeżdżaj do mnie Marta! Tu mają najlepszy oddział Intensywnej Terapii Noworodka. Tak będzie dla Was najlepiej!” Dopiero wtedy zrozumiałam, że nie ma już odwrotu. W takiej sytuacji nie myśli się też o tym, jak lepiej rodzić, naturalnie czy przez cesarskie cięcie – decyzję podejmuje lekarz, który jak nikt inny wie, co dla dziecka najlepsze.
Każda minuta na wagę złota
Jeszcze w tym poprzednim szpitalu, zanim mnie wypuszczono zrobiono mi KTG i podano zastrzyk ze sterydem na rozwój płuc u dziecka. Janek w międzyczasie odwiózł Miecia do żłobka i przyjechał po mnie. Pojechaliśmy do szpitala, w którym pracuje Nicole. Przyjęto mnie bardzo szybko. Wykonano kolejne badania. Nie pozostawiały złudzeń. „Sączą się Pani wody płodowe, ale naszym celem będzie jak najdłuższe zatrzymywanie akcji porodowej. Proszę się nie martwić. Mamy pacjentki, które potrafiły wytrzymać z sączącymi się wodami płodowymi nawet miesiąc. Naszym celem jest wytrzymać do 34 tygodnia ciąży, ale prawda jest taka, że każda chwila jest na wagę złota. Im dłużej maluszek posiedzi u pani w brzuchu tym lepiej.”
Dowiedziałam się też, że na tym etapie zagrożenia są dwa: pierwsze to zagrożenie infekcją bo pęknięty worek owodniowy to wrota infekcji, a każda infekcja wewnątrz to ogromne zagrożenie dla malucha. Dlatego pierwszego dnia badano mi CRP trzy razy. Drugim zagrożeniem było pojawienie się skurczy porodowych. Bo odejście wód płodowych jest dla organizmu sygnałem: rodzimy. A nam zależało na tym by jak najdłużej oszukiwać mój organizm.
Małe perpetuum mobile
Bo nie wiem, czy wiecie, ale wody płodowe produkują się cały czas, nieustannie. Dzieciątko w brzuchu je sobie „wysikuje” (wody płodowe to mocz dziecka mieszkającego w brzuchu) dlatego, jeśli odpływ wód jest odpowiednio mały, to istnieje duża szansa, że dziecko będzie sobie na bieżąco produkowało świeże wody płodowe, a co za tym idzie – zostanie w brzuchu jeszcze długo. W międzyczasie Nicole zabrała mnie na USG. Jak się później okazało było to ostatnie badanie w tej ciąży. Zapytała mnie tylko czy w badaniu mogą uczestniczyć studenci. Nie miałam z tym żadnego problemu, wszak młoda kadra skądś musi czerpać wiedzę. Nicole zaczęła tłumaczyć i opisywać mój przypadek. Ciąża prawidłowa, żadnych problemów i bach: pęknięty worek owodniowy.
Na USG udało się nawet znaleźć miejsce przecieku, co podobno jest dość rzadkie. Pęknięcie znajdowało się na wysokości twarzy Zyzia. Chłopak był ułożony głową do dołu. On był już gotowy, w przeciwieństwie do jego mamy…
Musi pani spróbować, to dla jego dobra…
Przyjęto mnie na oddział. Zaaplikowano całe mnóstwo lekarstw. Część z myślą o mnie, a część z myślą o Zyziu. Na każdym kolejnym obchodzie słyszałam, że mam się nie stresować bo to tylko pogarsza moją sytuację. Raz na jakiś czas pojawiały się pojedyncze skurcze, ale po pierwsze bardzo szybko mijały, a po drugie zupełnie nie rysowały się na KTG. Zaczęłam wierzyć w to, że uda się zatrzymać całą tę sytuację i że Zyzio posiedzi jeszcze trochę w ciepłym i przytulnym brzuchu.
Następnego ranka na obchodzie przyszła do mnie sama docent Dorota Bomba-Opoń – szefowa wszystkich szefów. Kobieta z ogromną wiedzą i jeszcze większą charyzmą. Nicole mi o niej wcześniej wspominała, zaznaczając, że to właśnie dzięki jej wiedzy i opanowaniu jestem pod najlepszą opieką. Pani Docent urzekła mnie swoim spokojem i siłą. To ten typ kobiety, której się nie odmawia i której się nie protestuje. Ona mówi, ja robię – ot, taki prosty układ. Pani Docent przestudiowała mój przypadek. Po jej pewności siebie wiedziałam, że ma wobec mnie jakiś plan. „Pani Marto, będziemy się starali jak najdłużej utrzymywać obecny stan.
Ale jeśli tylko zacznie się akcja porodowa, to nie będziemy jej przeciwdziałać. MUSI pani spróbować urodzić naturalnie. To bardzo ważne dla pani synka i w tym momencie najlepsze, co pani może dla niego zrobić. Proszę się więc nastawiać na poród siłami natury”. Nie odpowiadam tym samym na pytanie, czy lepiej rodzić naturalnie czy przez cesarkę, bo jest to kwestia zawsze indywidualna.
Byłam w ogromnym szoku.
Jeszcze dzień wcześniej Nicole powiedziała mi, że w takim przypadku pewnie będę mieć cesarkę. Pamiętałam też co powiedziano mi w pierwszym szpitalu. Poza tym w kwestii cesarskiego cięcia miałam już doświadczenie i dobre wspomnienia. Podjęłam decyzję nie mówiąc o tym nikomu: nie chcę porodu naturalnego, chcę cesarki. Nie jestem gotowa na poród siłami natury. Poza tym nie pamiętam nic ze szkoły rodzenia, o oddechach, o parciu i innych takich. Nie jestem na to gotowa. Kiedy więc wszystko się zacznie postawię lekarzy przed faktem: poinformuję ich, że KONIECZNIE chcę cesarkę…
Jak to się stało, że jednak urodziłam naturalnie i dlaczego jednak nie udało się zatrzymać Ziggiego dłużej w brzuchu oraz co było przyczyną przedwczesnego odejścia wód? O tym wkrótce… Na dziś tyle. Idę odciągać pokarm. 🙂
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Czytałam już kiedyś. Pisałaś, że wiedziałaś, że stało się nieuniknione.. Byłam razem z Tobą w tym szpitalu, w sali obok. Mi też odchodziły wody, wytrzymałam tak aż 7 tygodni! Synek urodził się pod koniec 35 tygodnia 🙂
W pierwszej ciąży wody płodowe odeszły mi w 33 tygodniu, a później przeleżałam na porodówce (nie na patologii, także codziennie miałam rodzić) 4 tygodnie z sączącymi się wodami. Córeczka urodziła sie jako donoszona, ale przez 4tyg przeżywałam dramat 😊
Z tymi wodami tak jest- ja też wiedziałam że mi odeszły. U mnie był 36 tydzień. Po 8h po odpływie wód podano mi oksydocynę bo akcji porodowej nie było. 5,5h później Marcjanna była z nami. Dzięki Bogu obeszło się bez inkubatora. Spędziliśmy 14 dni w szpitalu z powodu żółtaczki która nie chciała minąć😑 jak codziennie na obchodzie słyszałam że dzisiaj nie wychodzimy to serce mi krwawiło i psychika siadała tak więc wiem co czujecie😑 ale bądźcie silni bo wszystko się ułoży😘
Nawet nie chcę myśleć jak musiałaś się czuć psychicznie 🙁 Tyle przeszłaś kochana i jesteś dzielna :*
Kochana – najważniejsze że wszystko dobrze się skończyło! Ja wam serdecznie gratuluję!!
Może napisz książkę??? Kurcze jestem w pracy a nie mogłam się odciągnąć od tego !! 😂😙 czekam na dalszą część 😍😍😍
Czytam ze łzami płynącym strumieniem z oczu… ja też nie byłam gotowa na wcześniejszy poród, chociaż nikt nie dawał mi szans na dotrwanie do terminu. Wiadomo bliźniaki. “Pani może się cieszyć że to już 36 tydzien”. Tak ale 4 tyg wcześniej były sterydy i zagrożenie porodem. Teraz wiem, że dobrze się stało bo córcia się dusiła a u synka stwierdzono zagrażającą zamartwice płodu. W momencie pojawił się skurcz za skurczem. .. I cięcie. A miało być tylko kontrolne USG… ja patrzę na zdjęcia Zigiego to widzę mojego synka- 1650 gram miłości. I nawet mężowi pokazałam zdjęcie i mówię “patrz jak… Czytaj więcej »
6 miesięcy temu urodziłam Synka w 30 tc. Również nagle odeszły mi wody, o 3. Mieszkamy na obrzeżach miasta, mimo próśb szpital nie wysłał do nas karetki. Niesprawnym samochodem ruszyliśmy na oddział, z ktorego od razu ratownictwo zabrało mnie do Gdańska (ok 30 km od miejsca zamieszkania). Podano sterydy, po ponad 24 h oksytocyne, niestety zaczęło spadac tętno malca ..w ostateczności cc. Ksawery ważył 1320 g, mierzył 40 cm :). Dostał 8 pkt. Rozwija się swoim tempem. Początki były ciężkie. 56 dni na oddziale neonatologicznym + 4 na patologii noworodka. 4 miesiące odciagania mleka. Walka z nietolerancją laktozy, alergią –… Czytaj więcej »
Bardzo jestem ciekawa ciągu dalszego i Twoich wrażeń po porodzie siłami natury! To niezwykłe, że przeżywałam Twój dramat z przedwczesnym porodem, jakbyś była bardzo bliską mi osobą. I wzruszyłam się niesamowicie, gdy zobaczyłam, że Zyzio jest już na świecie. Choć może z racji terminu narodzin powinien dostać na imię Jesus (wymawiane z hiszpańska) 😉 Z osłupieniem śledziłam burzę, jaką wywołaliście na FB i Instagramie zdjęciem z pierwszej chwili po narodzinach Zyzia. W takich momentach wyłazi wszystko, co w Polakach najgorsze, z nietolerancją i chamstwem na czele. Dla mnie to zdjęcie jest niesamowicie prawdziwe i po prostu piękne. Życzę Wam, Martuś,… Czytaj więcej »