Nie wypada podsłuchiwać rozmów. Wiem, że to niegrzeczne, ale czasami znajdujemy się w takim miejscu i w takim czasie, że nie da się pewnych rzeczy po prostu nie usłyszeć. Do tej pory myślałam, że takie historie jak ta, to legendy. Tworzone przez psychologów i psychiatrów po to, by przestrzec ludzi przed dotarciem do granic absurdu. A jednak. Sama byłam świadkiem tej rozmowy i czuję, że zwyczajnie muszę się nią z Wami podzielić. Dziś temat: wyręczanie dzieci.
Wyręczanie dzieci- pewna historia. W ubiegły czwartek wybraliśmy się z Jankiem na szybką randkę.
Wybraliśmy miejsce, które polecał znajomy na FB. Ani Janek, ani ja nie sprawdziliśmy tego lokalu i dopiero na miejscu okazało się, że to bardziej bar szybkiej obsługi z gęsto rozstawionymi stolikami na sali niż restauracja. Tak czy siak – jedzenie pyszne. Dostaliśmy stolik w bardzo bliskiej odległości od kolejnych. Do tego stopnia, że siłą rzeczy słyszeliśmy rozmowy osób siedzących obok nas. W pewnym momencie przy stoliku, tuż obok nas usiadła mama z chłopcem, na oko dziesięcioletnim. Chłopiec był czymś wyraźnie strapiony, mama poirytowana. Ustalili, że temat dokończą kiedy dołączy do nich ojciec. Usiedli, zamówili.
Po paru minutach dołączył do nich mężczyzna, jak się później okazało rzeczony ojciec.
Bez zbędnej kurtuazji przeszli do meritum. Podniesionym głosem zaczęli dyskutować nad sensem zorganizowania egzaminu komisyjnego dla chłopca. Głośno zastanawiali się, czy na tym etapie uda mi się coś jeszcze załatwić. I czy w ogóle egzamin komisyjny zmieni sytuację ich syna. Moja pierwsza myśl: „Cóż za biedny dziecko. Maksymalnie trzecia klasa, a już problemy ze szkołą.” Jakież było moje zdziwienie kiedy usłyszałam: „Zawiodłeś nas! Jak mogłeś doprowadzić do sytuacji, w której Piotrek jest teraz na pierwszym miejscu w klasie. Przecież to Ty zawsze byłeś najlepszy. Może komisyjny egzamin przywróci Ci Twoją pozycję, ale teraz może być już na to za późno.”
Jaki był finał?
Na początku sądziłam, że to żart. Później była długa dyskusja o tym, do kogo napisać podanie. A następnie dyskusja z chłopcem i pytanie: „Jak zamierzasz nam to wynagrodzić?” Totalnie zdezorientowany chłopiec wcinając kluski odparł z rozbrajającą szczerością: „Ale przecież i tak będę miał czerwony pasek na świadectwie”.Na co jego mama błyskawicznie odpowiedziała: „Synku, przecież ja teraz już nie będę mogła na zebraniach mówić, że jako jedyny z klasy samodzielnie odrabiasz prace domowe bez pomocy rodziców, a i tak jesteś najlepszy. Wybiłeś mi z dłoni mój koronny argument!” Później były jeszcze pytania o to, czy chłopiec zabrał swoje narzędzia z zajęć ceramiki przed wakacjami i o to, kiedy chciałby pójść do taty na parę dni. Następnie okazało się, że nie za bardzo może iść do taty, bo ten lada dzień wyjeżdża na miesiąc z Polski.
Cały czas nie dowierzałam, że ta rozmowa wydarzyła się naprawdę. Nerwowo szukałam ukrytej kamery, która wyrwałaby mnie z tej karuzeli absurdu. A jednak – wszystko to wydarzyło się naprawdę. Wszystko to było na serio.
Nie żeby u nas była sielanka
Mimo że nasze dzieciństwo wyglądało zgoła inaczej, to mamy kilka bardzo zbliżonych historii z Jankiem. Na przykład taką, że jak wracaliśmy ze szkoły z piątką to zawsze było pytanie od rodziców: „A co dostała Kasia/Marta?” Tylko imiona były inne. Emocje dokładnie te same. Jeśli koleżanka z klasy dostała to samo, to znaczyło, że wcale nie było trudno. Jeśli dostała lepszą ocenę, to była reprymenda, a jak gorszą, to dopiero wtedy mogliśmy liczyć na gratulacje. No i ten nieszczęsny wyścig o średnią, bo czerwony pasek to był wymóg zarówno u mnie, jak i u Janka w domu.
Z perspektywy czasu oceniam to jako coś absurdalnego. Janek do dziś pamięta niezadowolenie taty kiedy przyniósł na zakończenie ósmej klasy świadectwo ze średnią 5,54 a Kasia miała 5,6. Jest to o tyle absurdalne, że wtedy to było „być albo nie być”, a dziś jak sobie patrzymy na to co dzieje się z tymi ludźmi, z którymi wtedy tak się ścigaliśmy, to widzimy jedno: nie ma większego znaczenia. I jak mi ktoś powie, że porównywanie się i rywalizacja to domena współczesnego rodzicielstwa to zawsze przytoczę mu ten przykład. Tak działo się już znacznie wcześniej.
Po co, po co, po co?
Mając dwójkę małych szkrabów trawią nas inne zmartwienia niż czerwony pasek. Wszystko jeszcze przed nami. Na razie borykamy się z notorycznymi pytaniami o to, kiedy chłopcy zaczęli mówić, korzystać z toalety no i oczywiście chodzić. Nawet w ostatni weekend ktoś nas o to zagaił. Odpowiadamy z automatu, czasami wręcz się tłumaczymy. Że Miecio to zaczął mówić tak późno, bo przecież Janek też się z tym nie spieszył. Że Zyzio pierwsze kroki postawił dopiero teraz, mając 18 miesięcy, bo przecież jest wcześniakiem. I tak w kółko. Ale jakby się tak zastanowić nad tymi pytaniami, to one są tak totalnie bez sensu.
Wyobraźcie sobie bowiem rozmowę dwójki dorosłych już ludzi. Idą na pierwszą randkę i ona w ramach pytań weryfikacyjnych czy owy kawaler nadaje się na męża pyta: „A powiedz mi kiedy powiedziałeś pierwsze pełne zdanie? Pamiętasz? A kiedy samodzielnie stanąłeś bez podpierania się? Wiesz muszę to wiedzieć, to dla mnie bardzo ważne.” Widzicie absurd tej sytuacji? Przecież to nie ma żadnego znaczenia w dalszym życiu. A mamuśki biją się o palmę pierwszeństwa w tych konkurencjach jak o złote kalesony.
To dla jego dobra. Żeby poradziło sobie w wyścigu szczurów.
Ten argument najczęściej pada z ust rodziców sfokusowanych na sukces własnych dzieci. „W życiu trzeba być rekinem, żeby nie zjadły cię inne rekiny” – jak mawiał klasyk. Gdzie jest granica motywowania dziecka, a gdzie zaczyna się przesada krzywdząca je? U każdego będzie w innym miejscu. Dla tych rodziców, którzy siedzieli obok mnie, ta sytuacja musiała być zupełnie normalna, bo rozmawiali o niej bez skrępowania. To była ich codzienność. Ale takie słowa nigdy nie są obojętne dla kształtującego się, ciągle jeszcze młodego człowieka. Dla jego pewności siebie, ale też dla pokładów motywacji, których powinien szukać w sobie, a nie w rodzicach. Co jeśli kiedyś pójdzie do nowej pracy, nie będzie obok mamy, której będzie zależało bardziej? Czy poradzi sobie sam z rywalizacją o wyższe stanowisko? Jak odnajdzie się w nowej sytuacji bez mamy, która dla jego dobra napisałaby list polecający do szefa? Wyręczanie dzieci- jak to z nim jest?
Czy Twoje dziecko jest dla Ciebie wystarczająco dobre?
Czy Twoje dziecko spełnia Twoje oczekiwania? To pytanie powinien zadać sobie każdy rodzic. Kluczowe jest tutaj słowa „Twoje oczekiwania ”. Czy jeśli byłbyś sam na świecie ze swoim dzieckiem, innych dzieci i ich rodziców by nie było, to czy jego wiedza matematyczna lub zdolności manualne byłby dla Ciebie wystarczające? Czy byłabyś ze swojego dziecka dumna? Rzadko kiedy zadajemy sobie takie pytania, albo nie zadajemy sobie ich w ogóle. Ja codziennie zachwycam się umiejętnościami Miecia. Tym, jak coraz wyraźniej mówi. Jak wiele emocji potrafi opisać, jak bardzo jest uczuciowy. I tylko trochę boję się momentu, w którym pójdzie do przedszkola. Boję się, że sama ulegnę pokusie wiecznej rywalizacji i porównywania się. Jeśli tak będzie, to błagam, niech ktoś sprowadzi mnie na ziemię.
Wyręczanie dzieci – Nie trać dziecka z pola widzenia
Ostatnio znajoma opowiadała mi, że jej syn dostał zadanie, by wykonać laurkę dla babci na Dzień Babci. Wieczorem wyciągnęła synowi bok rysunkowy i farby. Namalował wazon z kwiatami, obsypał resztką brokatu, który był tak naprawdę końcówką cieni do powiek koleżanki. Rano pojechali do szkoły z gotową pracą. Koleżanka przecierała oczy ze zdumienia, kiedy podczas prezentacji prac dojrzała laurki z elementami przyklejonej tkaniny, na której piękną czcionką wyszyto „Dla Babci”. Każda literka innym kolorem muliny. Zaznaczę tylko, że mówimy o dzieciach z 4 klasy podstawówki. Mi też mama sporo pomagała w pracach domowych, szczególnie tych manualnych.
Do dziś nie mogę sobie uzmysłowić, jak nauczyciele mogli uwierzyć, że misternie wykonana makieta miasta z pudełek po kremach i zapałkach mogła być wykonana przez ośmioletnią dziewczynkę z zaklejonym jednym okiem. Czy to było dobre? I tak i nie, bo bardzo mile wspominam ten czas w domu z mamą, kiedy razem kleiłyśmy te pudełka. Ale też pamiętam, że wyrastałam w przekonaniu, że sama nie dałabym rady wykonać takiej makiety. A przecież inne dzieci dawały radę. Kluczowe w całej tej gonitwie, na którą jesteśmy poniekąd skazani jest to, by nie tracić dziecka z pola widzenia. By zastanowić się, czy pomagamy dziecku zrobić makietę, bo fajnie spędzamy razem czas, czy po to, by utrzeć nosa mamie Sebastiana, który na Święta zrobił ładniejszą choinkę z bibuły.
Wyręczanie dzieci i motywacja ukryta w niuansach
Tu nie ma jednej słusznej recepty na to, jak wychować samodzielne, prawidłowo zmotywowane do działania dziecko. Z motywacją płynącą ze środka, a nie z zewnątrz. Na pewno my rodzice powinniśmy baczniej przyglądać się temu, co i w jaki sposób mówimy naszym dzieciom. Wiemy, że wyręczanie dzieci jest średnim pomysłem. Nigdy nie zapomnę jak Olga Kozierowska, autorka książki „Sukces pisany szminką” opowiadała o tym, jak uczyła motywować swoje dzieci. Jej syn kiedyś podszedł do niej z własnoręcznie wykonanym rysunkiem. „Ładny, mamo?” – zapytał. W pierwszej chwili naturalnym odruchem matki byłoby powiedzenie: „Piękny”. Ale Olga znalazła inną receptę na to pytanie, odpowiadając: „A jak Ty uważasz? Podoba Ci się Twój obrazek?”
To tylko jeden z przykładów jak budować w dziecku poczucie odrębności. Jak wykształcać w nim samodzielną motywację do działania. Umiejętność oceny sytuacji. Czy ten sposób jest dobry? Mi się podoba. Czy jedyny słuszny? Na pewno nie. Ale jedno jest pewne: musimy przyglądać się słowom, które wypowiadamy do naszych dzieci. Żeby kiedyś to one nie wysłały nas na egzamin komisyjny z rodzicielstwa. Poprawek nie będzie, jak to na komisie.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Dopiero, kiedy moje dziecko poszło do szkoły zaczęłam zauważać absurdy wypływające z tego, że w szkole jest oceniana. Ona chce, żebyśmy każdą zrobioną przez nią rzecz oceniali w szkolnej skali. Stanowczo się temu sprzeciwiamy, tak samo stanowczo ona się tego domaga.
Czasem śmieję się, że jestem matką bez ambicji, bo tłumaczę jej, że najważniejszy jest udział, najważniejsza jest próba, wysiłek podjęty, żeby coś zrobić. Nie są dla mnie ważne oceny, choć nie ukrywam, że miło jest słyszeć, że ma się mądre dziecko, że robi coś lepiej, niż inni. Ale nie chcę, żeby wyścig szczurów stanowił sens jej życia.
Ech… Mam w domu 3 mężczyzn. Wiek 39.5, 4.5 i 2.5. Mój czterolatek zaczął chodzić a raczej biegać w wieku 10 m-cy. Młodszy 3 dni przed rokiem. Starszy nie mówił NIC do 2.5 roku swojego zycia-młodszy ciśnie poematy. Pyta odpowiada, śpiewa z pamięci piosenki. Starszy chodzi do przedszkola (mieszkamy w Szwecji i tu dziecko idzie od skończonego roku do placówki przedszkolnej nie do żłobka) i na tle innych dzieci niczego mu nie brakuje ale ni huka nie chce pisać.. Nakupowałam zeszytow 3 i 4 latkow, siadalam, prosilam zeby powtarzal przecież dzieci z jego grupy potrafią się już podpisać pod swoimi… Czytaj więcej »
Marta, ja pomagalam mojej starszej corce – glownie w pracach technicznych – trzeba dodac że pomysly pani byly lekko mowiac – dziwne, im dalsza klasa tym pomagalam ogolnie mniej. Od gimnazjum nie pomagam w ogole. Myslac tokiem ktory zaprezentowalas w poscie, zdecydowalam pomagac synowi mniej. Efekt – jako jeden z dwojki dzieci nie ma paska. Mnie na tym pasku nie zalezy, ale trzeba bylo zobaczyć jego łzy. Efekt – chrzanie to i bede pomagać od nowego roku szkolnego! Dzieci w szkole – to inna planeta. Miekkiego lądowania życzę.