Nikt nie lubi, kiedy zwraca mu się uwagę. Szczególnie wtedy, kiedy jest szansa, że ktoś kto zwraca nam uwagę może mieć rację. Pisząc bloga wielokrotnie czytałam wiadomości z poradami jak postępować z dziećmi, jak nauczyć je tego, czy tamtego. Wychowanie dziecka- temat wielu sporów wśród rodziców. Dziś mogę Wam z pełną szczerością przyznać, że każda z tych uwag niemiłosiernie mnie irytowała. Piszę to w czasie przeszłym, bo dziś zupełnie inaczej do tego podchodzę i nie widzę już tylko i wyłącznie czepialstwa, ale też inny punkt widzenia. Poza tym do pewnych rzeczy musiałam dorosnąć, by zrozumieć ich wartość i znaczenie.
Zaczynamy.
Są takie macierzyńskie tematy, do których podchodziłam z pobłażaniem. Część z nich uważałam za przerost formy nad treścią, inne wydawały mi się zbyt wydumane, by mogły sprawdzić się w normalnym życiu. Z biegiem czasu do części z nich dorosłam i dopiero teraz zauważam ich sens. Tak już jest ten świat skonstruowany, że nie umiemy uczyć się na doświadczeniu i błędach innych tak dobrze, jak na swoich. Dlatego dziś opowiem Wam do czego udało mi się dojrzeć w macierzyństwie.
Wychowanie dziecka i słodycze.
Wiele razy słyszałam, że powinnam wyeliminować słodycze z diety Miecia. Obydwoje z Jankiem byliśmy wychowywani w domach gdzie słodkości to był chleb powszedni – jakkolwiek by to nie brzmiało. Mama wracając z pracy kupowała a to gumy kulki, a to wafelka w czekoladzie, a latem koniecznie lody. Dlatego nie widziałam sensu w tym, żeby ograniczać Mieciowi dostęp do nieodłącznej części szczęśliwego dzieciństwa. Dlatego w czasach kiedy Miecio chodził do żłobka CODZIENNIE zahaczaliśmy o sklep, w którym kupowaliśmy jajko z niespodzianką. Raz sklep był zamknięty, więc Mieczysław rozpętał aferę na pół osiedla. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam dostrzegać różnicę pomiędzy tymi naszymi słodkościami w dzieciństwie, a tym jak to wyglądało u nas. Bo pomimo, że my nie mieliśmy jakichś specjalnych limitów na słodycze w naszym dzieciństwie, to jakoś tak to nasze mamy ogarniały, że obiad zawsze był zjedzony. A u Miecia to już nie było tak oczywiste.
Pod koniec naszej „słodyczowej” przygody dochodziło do tego, że Miecio potrafił cały dzień nie jeść w oczekiwaniu na coś słodkiego. Grubą kreską odcięliśmy się od słodyczy. Ja myślałam, że będzie ciężko, Janek powtarzał, że damy radę. I co? Miecio od końca lutego nie dostaje prawie w ogóle słodyczy. Żyje, jest szczęśliwy, ma się dobrze. Wyeliminowaliśmy praktycznie wszystkie sklepowe słodycze: lizaki, czekoladowe jajka, cukierki, wafelki w czekoladzie, gumy rozpuszczalne. Zostały nam słodkości domowe i cukiernicze takie jak gofry, rurki z kremem czy lody. I pomimo, że ostatnio pojawiły się jakieś badania mówiące o tym, że cukier wcale nie wpływa na pobudzenie i agresję u dzieci, to ja zauważyłam ogromną różnicę w zachowaniu syna. Przede wszystkim w poziomie koncentracji i w cierpliwości. Ale tu powód może być jeszcze jeden…
Wychowanie dziecka i nagrody.
Za każdym razem kiedy poruszałam ten temat na blogu pojawiały się głosy: „Wychowywanie dzieci na nagrodach prowadzi donikąd.” Bagatelizowałam je. Myślałam sobie: “któż nie lubi nagród”. Niestety prawda była taka, że tylko nagradzając moje dziecko czułam nad nim kontrolę. Jak się później okazało: pozorną. Miecio w pewnym momencie potrafił wszystko przehandlować na nagrody. To że pójdzie się kąpać, to że będzie grzeczny, to że nie będzie płakał. Doszło do takiego momentu, że nic nie chciał już zrobić bez nagrody.
A co nią było? Coś słodkiego, czasem bajka w dowolnej porze dnia, czasami jakaś nowa zabawka. Kiedy ucięliśmy temat słodyczy to automatycznie przycichł nam temat nagród. I okazało się, że Miecio potrafi być grzeczny, bo fajnie jest być grzecznym i potrafi pójść umyć zęby, bo warto mieć zdrowe uzębienie. Przestał szukać motywacji na zewnątrz, a nauczył się jej szukać w sobie. To była ogromna zmiana w jakości naszego życia. To tej zmiany musiałam dorosnąć sama, żeby zobaczyć jak wiele może wnieść do naszej codzienności.
Wychowanie dziecka i szantaż emocjonalny.
Na tej metodzie wychowało się prawie całe nasze pokolenie. Pierwszy raz zaczęłam się nad tym zastanawiać czytając książkę Moniki Jaruzelskiej, która pisała o tym, że bardzo by chciała uniknąć szantażu emocjonalnego wychowując swojego syna. Ją rodzice szantażowali co i rusz. To było coś w stylu: „Nie spotykaj się z tym chłopakiem, bo nam serce pęknie”, „jeśli nie pójdziesz na te studia, to będzie nam bardzo przykro”. Bardzo się utożsamiam z tym co napisała Pani Monika, bo u mnie w domu było podobnie. Ale wiem, że moja sytuacja nie była odosobniona. U Janka było tak samo. A ostatnio zgadałam się też z jedną znajomą, która opowiedziała mi jak to u niej wyglądało. Jej mama na przykład stosowała wobec niej i rodzeństwa ciche dni, nie odzywając się po tym, jak coś nabroiły.
Moja mama na przykład mówiła, że pójdzie w świat i zostaniemy z bratem sami. Po kilku jej tekstach wiedzieliśmy, że żartuje, nawet jeśli wychodziła za drzwi mieszkania. Nic sobie z tego nie robiliśmy. Kiedy więc pewnego razu skończyły mi się argumenty w dyskusji z Mieciem uciekłam w znaną mi z dzieciństwa metodę. Rzuciłam: „Dobra, nie mam już na ciebie siły! Idę w świat.” I swoje kroki skierowałam w stronę drzwi. Szybko tego pożałowałam, bo Miecio uderzył w taki lament i szloch, że zrobiło mi się niewyobrażalnie głupio. Nawet teraz jak o tym piszę mam ochotę zapaść się pod ziemię. Przyznaję: tak powiedziałam. Nie przemyślałam tego. Tyle razy sama to słyszałam, że nie przypuszczałam, że takie słowa mogą zranić. Sama musiałam doświadczyć jak szantaż emocjonalny może zrobić krzywdę.
Wychowanie dziecka i późne chodzenie spać.
Do szału doprowadzały mnie te wszystkie wiadomości na Instagramie: „To wasze dzieci jeszcze nie śpią?” Nigdy się do tego nie przykładałam, a wynikało to przede wszystkim z naszego stylu życia. Otóż codziennie o 21 na blogu pojawia się nowy post. A wcześniej trzeba go wrzucić do systemu, wybrać zdjęcia, ustawić parametry, napisać wpis na Instagram. To wszystko trwa. Dlatego mieliśmy taką zasadę, że kładliśmy dzieci spać dopiero po publikacji. A że jeszcze jakaś szama, mycie zębów to chłopcy wcześniej niż o 22.30 nie lądowali w łóżku. Później wszyscy wysypialiśmy się rano i było git. Ale do czasu.
Miecio zrobił się marudny, a za jakiś czas dołączył do niego Zyzio. Pod koniec dnia robili się nieznośni. Sama widziałam po chłopakach, że nie wysypiają się efektywnie. Później odwiedziła nas Babcia Tereska i w trzy noce przestawiła chłopaków na zasypianie między 19stą a 20stą. Postanowiliśmy przy tym zostać. Oczywiście, co bardzo ważne, nie kładziemy ich spać na siłę. Ale prawda jest taka, że o 20.00-20.30 są już na tyle zmęczeni, że chętnie i bez protestów lądują w łóżkach i zasypiają w 15 minut, a czasami nawet szybciej.
Youtube i bajki o każdej porze dnia.
Tu nasza walka ciągle trwa. Ale i tak udało nam się sporo zmienić w tej kwestii. Po pierwsze Miecio może oglądać bajki tylko wieczorem kiedy nie ma już niani i tylko przez wyznaczony czas. Po drugie ograniczamy YouTuba na rzecz kanałów w TV, bajek na DVD albo Netflixa. Przeprowadzamy też selekcję oglądanych bajek. I te kilka zasad sprawiło, że Miecio nie jest już tak ukierunkowany na oglądanie bajek jak kiedyś, potrafi się ładnie i długo skoncentrować na zabawie. Ale też nie popadamy w skrajności. Dorze dobrane bajki to fajna sprawa. Uczą emocji, relacji, nowych słów, piosenek. Poza tym nie wyobrażam sobie podróży bez bajki na smartfonie. Ale zaczęliśmy baczniej przyglądać się temu co ogląda Miecio. Sami musieliśmy do tego dorosnąć.
Przez długi czas wiele z tych tematów traktowałam z pobłażaniem. Chciałam wypracować własny styl wychowania dzieci, chciałam to zrobić po swojemu. Ostatecznie okazało się, że czasami nie ma po co wyważać otwartych wcześniej drzwi. Ktoś to kiedyś sprytnie zaprojektował i wprowadził na słuszne tory. Może warto spróbować skoro działa?
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Moje dziecko też nie jada słodyczy 🙂 lub może inaczej: zdarza się to bardzo rzadko, od święta zje kawałek domowego ciasta. Dziecko jest zdrowe i wiecznie uśmiechnięte :).
Moj synek ma 14 miesiecy. Je chrupki kukurydziane i domowe slodycze co zrobie sama. Jestem dumna z siebie ze potrafię sama odmowic sobie slodyczy sklepowych . Bo tak jak piszesz ze tak jak bylismy my mali i mielismy slodyczy po uszy ale obiad byl zjedzony. A teraz dzieci to obiad blee warzywa blee owoce blee.
Powiem szczerze , ze ja ograniczylam slodycze po tym jak tutaj przeczytalam , ze wyeliminowaliscie. Zastanowilam sie nad tym i faktycznie Robek sie tak przyzwyczail, ze juz rzadal jajek i innych slodkosci. Wiec ucielam z dnia na dzien i juz. On nawet tego nie odczul. Nie bylo awantur nic. Zwyczajnie powiedzialam, ze sie skonczyly i juz. Dostaje Juniorki i chrupki kukurydziane, czasem jakies ciestko owsiane i lody, ale glownie robione przeze mnie bez dodatkowego cukru (kefir/jogurt naturalny + truskawki/maliny + banan) – uwielbia je a ja nie mam wyrzutow jak je czasem 3 dziennie. Ze spaniem u nas bylo od… Czytaj więcej »