Jeśli miałabym rozpisać równanie szczęśliwej rodziny, to na górze ułamka w centralnym jego punkcie postawiłabym rodziców. Oboje rodziców. Dzieci znalazłyby się zaraz za znakiem dodawania, a dziadkowie i reszta rodziny w bezpiecznej odległości poza nawiasem. Proste zadanie? Bynajmniej. Szczęśliwa rodzina – ja właśnie tak ją widzę.
Jakiś czas temu usłyszałam ważne słowa na temat naszej rodziny. Na tyle ważne, że zmotywowały mnie do napisania tego tekstu. Na jednej z rutynowych konsultacji, Pani Psycholog z przedszkola chłopaków, powiedziała coś, co wydaje się być oczywiste, ale tylko jeśli umiesz na rodzinę spojrzeć z dystansem. „Widać po chłopakach, że wy i wasza relacja z mężem jest w domu najważniejsza. Dlatego oni są tacy szczęśliwi.” – powiedziała z pełnym przekonaniem. Zaskoczyło mnie to, bo nie dopatrywałm się szczęścia dziecka w szczęśliwej i bliskiej relacji rodziców, która góruje nad wszystkim. Szukałabym jej w poczuciu bezpieczeństwa, w okazywanej dzieciom miłości, w bliskości między rodzicami i dzieciakami. Długo myślałam o tym, co powiedziała Pani Psycholog, a dziś absolutnie wierzę w Jej słowa.
Najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa
Najmilej wspominam chwile, w których byliśmy razem, we czwórkę. Mama, Tata, mój Brat i ja. Mogliśmy leżeć na kanapie i oglądać „Na dobre i na złe” albo zajadać makaron z twarogiem, siedząc przy kuchennym stole wśród paprotek. Ważne, że byliśmy wszyscy razem. Pamiętam, jakim szczęściem napawały mnie momenty, w których Tata przytulał Mamę albo kiedy razem zasypiali po niedzielnym obiedzie na kanapie w dużym pokoju. Uwielbiałam te chwile, bo napełniały mnie poczuciem bezpieczeństwa. Taka nasza mała, szczęśliwa rodzina. Wtedy nie potrafiłam tego nazwać, ale zawsze, kiedy widziałam ich razem, czułam się szczęśliwa.
Dla równowagi bałam się momentów, gdy się kłócili. Czułam, że tracę grunt pod nogami, nawet jeśli ta kłótnia mnie nie dotyczyła. Na szczęście te momenty trwały krótko i zawsze kończyły się zgodą. Z perspektywy czasu jestem im wdzięczna, że nie zamiatali tych sporów pod dywan. Dzięki temu moje zderzenie z prawdziwym życiem było łatwiejsze. Pierwsze kłótnie z Jankiem obierałam jako nieodzowny element życia w związku, a nie jako koniec świata. Od początku odpuściliśmy sobie też „ciche dni”, bo u mnie w domu to był jeden z najtrudniejszych dla mnie jako dziecka momentów i nie chciałam, i w dalszym ciągu nie chcę tego serwować swoim dzieciakom.
Wracając do sedna sprawy: uwielbiałam, kiedy rodzice współpracowali ze sobą, jak dobrze naoliwione elementy sprawnej maszyny. Kiedy ze sobą rozmawiali, debatowali, żartowali, wspólnie szukali rozwiązań. Ja jako dziecko wcale nie musiałam w tych rozmowach uczestniczyć. Szczęściem napawało mnie to, że oni są tak blisko. Z tego czerpałam poczucie bezpieczeństwa.
Mamie powiem, tacie nigdy
We wszystkim trzeba zachować umiar i znaleźć złoty środek. Wiecie o co najczęściej kłócą się rodzice? Według statystyk głównie o kwestie rodzinne, a lwią ich część stanowią kłótnie o same dzieci. O ich wychowanie, o podejście do życia, o wartości w jakich wyrosną, ale nie tylko. Kłócimy się o rzeczy z pozoru prozaiczne: czy przekuć uszy dziewczynce, czy nie. Czy puścić dziecko na nocowanie do kolegi, czy kupić nową zabawkę, czy pozwolić na jedzenie słodyczy, czy włączyć kolejną bajkę. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Sekret zachowania zdrowej równowagi j tkwi w tym, by rodzice zawsze tworzyli jeden front. Trudne? Cholernie! Szczególnie, że każde z nas zostało inaczej wychowane i my albo chcemy powielić ten wzorzec albo nie chcemy popełnić błędów naszych rodziców.
Cały w tym ambaras, żeby nie dać się ponieść emocjom, a przed dzieciakami zawsze trzymać wspólny front. Możemy go wypracowywać godzinami – mamy na to czas, ale nigdy nie róbmy tego w obecności dzieci. One są sprytniejsze, niż nam się wydaje. Szybko wyczują z jakimi tematami uderzać do mamy, a z jakimi do taty. Dlatego tak ważne jest, że jeśli już podejmujemy decyzję o tym, że nie dajemy dzieciakom słodyczy, to dziecko musi wiedzieć i czuć, że jest to wspólna decyzja mamy i taty. A nie tylko mamy, a tacie to w sumie „wisi”. Bo jeśli tak będzie, dziecko podczas każdej nieobecności mamy będzie próbowało ugrać u taty jakiegoś cukierka, gumę, czy lizaka.
Sami z pewnością pamiętacie, że z pewnymi tematami chodziło się do mamy, a z innymi do taty. Tego pewnie nigdy nie będziemy w stanie uniknąć. Chodzi jednak o to, by w ważnych dla nas kwestiach związanych z wychowaniem dzieciaki miały poczucie, że tata i mama są po tej samej stronie barykady.
Dziecko najważniejsze? Niekoniecznie…
Łatwo jest oskarżyć matki o to, że uciekają w rodzicielstwo. Bo przecież ona, odkąd urodziła, to mówi już tylko o jednym. Mąż od miesięcy koczuje na kanapie w salonie, bo ona, kiedyś głównie jego żona, a dziś przede wszystkim matka musi mieć nieprzerwany kontakt z dzieckiem. Na randkę nie pójdzie, bo przecież dziecka z nikim obcym nie zostawi. Na seks nie ma ochoty, bo jeszcze dziecko się obudzi. Ale zanim wrzucimy to w znany wszystkim schemat, zastanówmy się, czy jesteśmy w stanie uniknąć takiego scenariusza rozłamu związku. A może gdyby on od początku bardziej angażowałby się w rodzicielstwo, to ona miałaby więcej czasu dla siebie i nie wpadłaby w to macierzyństwo jak śliwka w kompot? A może gdyby on częściej ją doceniał i zauważał w niej nie tylko matkę, ale też żonę, to ona wiedziałaby, że są co najmniej dwie ważne osoby w jej życiu? I gdzie ta szczęśliwa rodzina?
Moje ostatnie obserwacje pokazują, że w tematy dziecięce uciekają nie tylko mamy, ale również tatusiowie. Dziecko, które pojawia się w domu totalnie zaburza hierarchię stając się pępkiem świata. Szczęśliwa rodzina i szczęśliwy związek są wystawione na próbę. Czy to dobre? Nie wydaje mi się. Nie znam bowiem miasta, powiatu, województwa, ani tym bardziej kraju, w którym rządziłby bobas. Dlaczego więc miałby to robić w podstawowej jednostce społecznej jaką jest rodzina? Sztuką jest ustanowić w rodzinie układ sił w momencie pojawienia się dziecka. My: mama i tata, mąż i żona, przyjaciel i przyjaciółka wciąż jesteśmy w centrum świata, który stworzyliśmy. Musimy wspólnie zrobić wszystko, by dziecko w tym świecie czuło się bezpieczne i szczęśliwe. Gloryfikowanie potrzeb dziecka nad potrzeby rodzica to pierwszy krok do katastrofy. I oczywiście nie chodzi tu o patrzenie wyłącznie na czubek własnego nosa, ale o to, żeby w tym wszystkim pamiętać też o sobie.
Powinno być tak jak w samolocie
W pierwszej kolejności zakładamy maskę sobie, a następnie dziecku. Kiedyś koleżanka powiedziała mi, że zawsze gdy wracają głodni z dzieciakami ze spaceru, to w pierwszej kolejności ona wrzuca coś na szybko na ząb, a następnie zabiera się za przygotowanie czegoś dla dzieciaków. „Gdybym przygotowywała posiłek głodna, to żaden z członków mojej rodziny by tego nie przeżył” – żartowała. Trudna to sztuka, szczególnie w pierwszych miesiącach, a nawet latach życia dziecka, by nie stracić równowagi sił w rodzinie. Ale warto o to walczyć i o tym pamiętać.
Szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko? Nie do końca.
Powiedziałabym raczej, że szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dziecko. Dzieci czerpią cały ogrom spokoju, siły i miłości ze szczęśliwej relacji obojga rodziców. Słowa Pani Psycholog jeszcze bardziej upewniły mnie w tym, że obrana na samym początku droga jest tą właściwą. Nie zawsze było łatwo i nie zawsze składało się tak, byśmy z Jankiem mieli czas dla siebie. Byśmy mieli siły, a czasami nawet chęci, by walczyć o tą naszą relację. Dziś mamy kolejną motywację do tej walki. Walczymy nie tylko dla siebie, ale też dla naszych dzieciaków. Zobaczcie tylko jak to się wszystko składa w całość. Szczęśliwa rodzina, to szczęśliwe dziecko.
To prawda, mnie i mojego brata pilnowała Babcia. Mama moja zawsze mi powtarza że to za co jest jej wdzięczna to to że nigdy nie podważała tego co moi rodzice nakazali lub zakazali nam dzieciom. Zawsze ich popierała i nigdy przy nas dzieciach nie twierdziła że rodzice nie mają racji. Ja natomiast pamiętam z dzieciństwa właśnie to że rodzice zawsze trzymali wspólny front. Pytałam o coś mamę to zawsze mówiła żebym szła do taty i jak on się zgodzi to ona też. To było bardzo szczęśliwe dzieciństwo 😄
Miło czytać taki artykuł w tym współczesnym świecie który jak dla mnie stanął na głowie.
Zgadzam się z Tobą w pełni – rodzicami powinny być i mama i tata!