Uczymy się jej już od siedmiu lat. Od pięciu mamy na nią papiery. Zakuwamy po nocach, bo czasem brak nam systematyczności. Parę sprawdzianów już za nami. Ale ten był jednym z ważniejszych do tej pory. Równo pięć lat po ślubie. Jak wyjechać bez dziecka? Jak zafundować sobie wyjazd, romantyczny weekend tylko we dwoje?
Szara rzeczywistość
W pierwszej chwili gdy położył przede mną bilety była niezmącona niczym radość. Były łzy szczęścia i była euforia wprost nie do opisania. Tyle marudziłam, że odkąd zaszłam w ciążę nigdzie razem nie wyjechaliśmy. Że tak bardzo tego potrzebuję. Czasem argumenty po które sięgałam były naprawdę poniżej krytyki. W końcu ważniejsze jest to, by opłacić rachunki, by kupić Mieciowi szczepionkę czy chociażby to, żeby lodówka nie świeciła pustkami. Ja to wszystko rozumiem.
Docierały do mnie te argumenty, ale nie chciałam tak łatwo odpuścić dawnego, beztroskiego życia. I tak oto dopadła mnie szara rzeczywistość. Zaszła mnie od tyłu. Ja, wychowana na bajce o kopciuszku, znów wróciłam do domu macochy. Zamiast wrednych sióstr – Mieczysław, który czasem tak daje w kość, że szkoda gadać. Przed urodzeniem nie musiałam przecież z niczego rezygnować, a tu ciach – i nie ma…
Łatwo jest kochać się..
Nawzajem kiedy płyniemy razem na fali wznoszącej. Obydwoje wyspani, młodzi i piękni, a przynajmniej zadbani. Łatwo jest być razem, kiedy gwiazdy sprzyjają miłości. Łatwo. Dużo łatwiej niż po tak zwanym cudzie narodzin. To taki paradoks, ale często w dniu narodzin dziecka miłość pomiędzy jego rodzicami zaczyna obumierać. Nie dzieje się tak zawsze, ale dzieje się.
Przebywając we trójkę żadne z nich tego nie odczuwa. Po prostu mimowolnie przelewa się tę miłość na dziecko. On już nie mąż, nie kochanek, a ojciec, tatuś. Ona nie żona, a matka, mamusia. Płynnie przechodzą do odgrywania nowych ról. Zapytani nie są w stanie wskazać kiedy to się stało. Podejrzewają, że może wtedy, kiedy zrezygnowali z niani, bo woleli siedemdziesiąty wieczór z rzędu spędzić we trójkę. A może wtedy, kiedy on wyniósł się z sypialni, bo miał dosyć krzywych spojrzeń szefowej na jego ziewanie. Kiedy więc przychodzi perspektywa wspólnego romantycznego wyjazdu pojawia się euforia, ale zaraz obok niej czai się strach. Jak poradzę sobie bez dziecka? No i czy my potrafimy się jeszcze wspólnie dobrze bawić?
Jest taki jeden test.
Sprawdzian, który weryfikuje zażyłość względem siebie. Taki egazmin z wzajemnej miłości, bez ściągania i podpowiadania. Wspólny wyjazd. Bez udziału osób trzecich. Dzieciom wstęp wzbroniony. Oderwanie się od rzeczywistości i codzienności. Bez zdawkowych rozmów przerywanych na zmianę pieluchy. Nieśpiesznie wypita kawa i spokojnie zjedzone śniadanie. Z miłością i seksem. Z dużą ilością beztroskiego seksu. Nie po ciuchu, nie w dwie minuty i nie na podłodze w łazience.
Termin naszej klasówki wyznaczyliśmy sobie na piątą rocznicę ślubu. Nie zdając sobie sprawy z tego, co tak naprawdę nas czeka. Bo przy Mieciu tak jakoś gładko nam idzie. Dużo tematów do rozmowy, bo on przecież wiecznie choruje. A jak dziecko choruje, to starym głupoty do głowy żadne nie przychodzą. Do tego wspólne zabawy i spacery. Łączy nas też fascynacja nim, naszym synem pierworodnym. W tym rodzicielstwie tyle mamy wspólnego.
A w miłości?
Na lotnisku poczułam tremę jak przed pierwszą randką. Gorzej! Jak przed spotkaniem po latach z dawną miłością. Tak bardzo chciałam dobrze wypaść, chciałam znów zawrócić mu w głowie. Znów być jego numerem jeden. Jedynym numerem jeden…
Niby wszystko było tak samo jak jeszcze chwilę temu w mieszkaniu, gdzie ostatnim rzutem na taśmę zbierałam z suszarki ubranka Miecia. Na tym lotnisku dotarło do mnie, że to będzie podróż nie tylko w przestrzeni, ale też w czasie. Wracamy do czasów, kiedy byliśmy sami dla siebie.
To niezwykłe, ale już następnego dnia oboje zrozumieliśmy na czym ten wyjazd ma polegać. Złapaliśmy to w locie, bez słów. Do Miecia dzwoniliśmy raz dziennie. Nie myśleliśmy o nim. Nie tęskniliśmy.
Ten wyjazd był pełen emocji.
Smakowały dokładnie tak samo jak wtedy, gdy się poznaliśmy. To było istne szaleństwo. Takie emocje na cztery fajery. „Jest miłość poza Mieciem” – powiedziałam w samolocie wracającym do Warszawy. Odetchnęłam z ulgą.
Ten egzamin był szalenie trudny. Było parę zadań ze słuchania, bo dawno już nie mieliśmy sobie tyle do powiedzenia. A każde z nas chciało mówić i mówić. Był też sprawdzian z komunikacji, by zweryfikować, czy w dalszym ciągu mówimy wspólnym językiem tych samych potrzeb. Część zadań wymagało od nas cierpliwości, bo okazało się, że każde z nas przyjechało z nieco innym pomysłem na spędzenie tego wspólnego czasu. Na końcu okazało się, że jest w nas pełna zgodność. Że w fundamentalnych kwestiach jest zgodność według klucza. Na najbardziej podchwytliwie pytanie: “jak wyjechać na romantyczny weekend bez dziecka?” odpowiedzieliśmy jednym głosem: trzeba to po prostu zrobić. Trzeba umieć myśleć też o sobie.
Z tego egzaminu wyszliśmy bardzo zadowoleni z siebie. Ta nasza miłość, choć przykryta na co dzień prozą macierzyństwa, ciągle zdaje egzamin. A my ciągle jacyś tacy bardziej zakochani. Takie wyjazdy są potrzebne, romantyczny weekend tylko we dwoje także. Pamiętajcie o tym.[ad name=”Pozioma responsywna”]