Przez ostatni rok moje serce stało się kilka razy większe. Ta przypadłość jest bardzo trudna do zdiagnozowania, ponieważ to powiększone serce potrafi zająć różne organy.Nic tak bowiem nie działa na nie, jak wzrastająca miłość do dziecka, które ma niedługo przyjść na świat…
Opowieść o sercu – rosnąca miłość matki do dziecka
I tak moje serce zajęło część żołądka. Pewnie dlatego od roku nie dojadam i wcale nie czuję się głodna. Rosnące z dnia na dzień serce pełne miłości do nachodzącego dziecka zajęło też część mózgu, zaburzając między innymi ośrodek snu. I właśnie dlatego od roku nie dosypiam i jakoś żyję. To nowe serce zagnieździło się też w mojej silnej woli. Dzięki czemu wszystkie moje postanowienia w stylu: od jutra on usypia sam – mają się nijak do rzeczywistości. Przez to ogromne serce czasem brak mi tchu. Jest tak duże, że pewnie moje lewe płuco już nie istnieje. Dlatego tak często tracę oddech. Myśląc o tym, ile złych rzeczy może jeszcze go spotkać. Albo wtedy kiedy zastanawiam się w jakich czasach przyjdzie mu żyć – wtedy zdaję sobie sprawę, jak bardzo można kochać własne dziecko.
To wielkie serce zabrało mi też dużą część mojej suwerennej powierzchni we mnie. Czyli ośrodek, który ja pieszczotliwie nazywam „Ja, Mi, Moje”. Nigdy nie przypuszczałam, że tak ochoczo będę poświęcać całą siebie dla drugiego człowieka, że aż tyle miłości będę okazywać swojemu dziecku.
Napisałam poświęcać?
Zupełnie tak tego nie odbieram. Jest to moja inwestycja w przyszłość. Również swoją, ale także jego. Moje serce zwielokrotniło swoją objętość, w trosce o dobro dziecka. I choć na początku bardzo się przed tym broniłam, łykałam jakieś suplementy w postaci sloganów: „ja nie będę z tych, co to idą ślepo w macierzyństwo”, to dziś staję przed lustrem i widzę siebie, a w oczach swoich widzę to serce, które jest pełne miłości do jeszcze nienarodzonego dziecka. Tam już nie ma źrenic i tęczówki. Te oczy całe są z serca. Patrzą na niego i kochają. Widzę w lustrze swoje usta i tam już nie ma warg i języka. Tam jest serce. Serce i milion piosenek wyśpiewanych przed snem, codziennie przez ostatni rok.
Patrzę na siebie i nie widzę rąk, skóry, mięśni i głowy. Wszędzie tam jest już tylko serce, które potrafi godzinami nosić go na rękach kiedy wyżynają się zęby. Serce, które wprawia w ruch huśtawkę na placu zabaw przez długie minuty. Serce, które nawet jeśli się nudzi, to i tak nudzi się z miłością do niego. Które zamiast musieć zaczyna po prostu chcieć. W końcu serce, które po raz pierwszy w życiu wie, co znaczą słowa: spełnienie i szczęście. To serce stało się tak duże, że wyodrębniło się ze mnie. Teraz trzymam je na rękach, a w oczach mam łzy. To znaczy nie w oczach, a w sercu. W całym sercu mam łzy szczęścia i pełna jestem wdzięczności. Za to, że on po prostu jest.
Marta to moim zdaniem Twój najlepszy wpis. Bardzo lubię Was czytać, ale historia o sercu jet wspaniała. Chyba przede wszystkim dlatego, że utożsamiam się z ta treścią od pierwszej literki do ostatniej kropki. Dziękuję Ci :*
No i… poryczałam się… przepięknie to ujęłaś! od ponad 2,5 roku mam tak samo z moim <3
a Mieciowi życzę przede wszystkim zdrówka, bo miłości mu na pewno nie brakuje :*
Dziekujemy Ewa. Specjalnie od Ciebie zaśpiewam Mieciowi Sto lat! 😀
Piękny, poruszający tekst! Przyznam Ci się szczerze, że czuję podobnie jak Ty. Nie wyobrażam sobie życia bez mojej 13-miesięcznej córki!
Czuję dokładnie to samo .Tekst płynął wartkim strumieniem, prosto z serca.
Pięknie! Mam tak samo razy 3:)
Dziękuję! zazroszczę intensywności przeżyć. Na pewno będę chciała więcej 🙂
Ehh… piekny tekst, czuje to samo. Ale przyznaje sie bez bicia, nie zakochalam sie od razu w swoim dziecku, nastapil bum zanim skonczyla roczek. Teraz jest dla mnie calym swiatem. Kurcze nie rozumiem kobiet, które tak poprostu rezygnuja z bycia mama przeciez to jest najpiekniejsze uczucie na swiecie!