W poniedziałek zadzwoniła do mnie zapłakana koleżanka. – Chyba coś jest ze mną nie tak – chlipała. – Kocham moje dziecko. Musisz mi wierzyć na słowo, że je kocham. Zrobiłabym dla niego wszystko, ale są takie dni jak dziś, że zwyczajnie nie lubię swojego dziecka. Jestem wyrodną matką i powinnam się leczyć! Ale musiałam, po prostu musiałam Ci o tym powiedzieć! Nie lubię swojego dziecka. – wypowiedzenie całej tej kwestii zajęło jej dosłownie kilkanaście sekund. Zrobiła to na jednym wdechu. Nie wiem, czy to była kwestia najsmutniejszego poniedziałku w roku, a może po prostu nasze dzieci się jakoś telepatycznie zgadały. Tak czy inaczej tego dnia miałam identyczne przemyślenia o Mieczysławie…
Kocha…
Z tą miłością do dzieci bywa różnie. Czasami kochamy już dwie kreski na teście, a czasami rodzimy ją w bólach dłużej niż trwa sam naturalny poród. Jedna miłość przychodzi od razu, na inną trzeba poczekać. Prędzej czy później, jednak przychodzi taki poranek, w którym budzimy się od stóp do głów zalane miłością do swojej pociechy. Przepełnia nas poczucie, że dla tej małej istoty jesteśmy w stanie zrobić absolutnie wszystko. I tak w gruncie rzeczy jest. Często rezygnujemy z wygodnego życia, naginamy czasoprzestrzeń, żeby jak najwięcej chwil spędzać razem, chodzimy niewyspane i niedopieszczone. Nie pomyślimy wtedy sobie: oh, jak ja nie lubię swojego dziecka.
Każdą wolną chwilę poświęcając osobie absolutnie najważniejszej. Każdy, kto widzi nasze poświęcenie, nie ma wątpliwości: kochamy przez duże K. Tę naszą bezwarunkową i ogromną miłość widać w każdym, nawet najmniejszym geście. W całowaniu stópek podczas codziennego, pospiesznego ubierania do przedszkola. Każdej zupie pomidorowej gotowanej do późnej nocy, żeby była na następny dzień. Łzie, przepełnionej strachem, gdy pojawia się gorączka. Nigdy wcześniej nie byłyśmy zdolne do takiej miłości, czujemy to każdym, nawet najbardziej zmęczonym centymetrem matczynego ciała.
Nie lubi…
Ale są takie dni, jak ten cholerny poniedziałek, kiedy sama wstajesz w nie najlepszym nastroju, starasz się ogarnąć życie wokół ciebie, ale nawet poranna kawa, którą tak bardzo lubisz, nie potrafi cię dobrze przygotować na nadchodzący dzień. Już wiesz, że wszędzie się dziś spóźnisz. Wchodzisz do pokoju tego ukochanego dziecka. Z całych sił starasz się nie przelewać tej chandry na nie. Budzisz delikatnie dmuchnięciem w szyję, ale w zamian dostajesz tylko kuksańca w bark. Zostaw mnie! Chcę spać! – słyszysz. Później jest już tylko gorzej!
Jak wytłumaczyć fakt, że jeszcze w zeszłym tygodniu potrafił sam ubrać rajstopy i spodnie, a dziś nawet skarpetki sprawiają mu trudność? Na śniadanie życzy sobie to, czego aktualnie kuchnia nie ma w karcie. 🙂 Siedząc przy stole marudzi coś pod nosem, że dziś do przedszkola zabiera absolutnie największy samochód, jaki tylko ma w posiadaniu. No i teraz weź mu wytłumacz, że to nie piątek (dzień zabawki) wiedząc, że i tak jesteście już spóźnieni jakieś dobre 25 minut. W przedpokoju toczysz bój o czapkę, a przed klatką schodową – o chodzenie po zamarzniętych kałużach. Później jeszcze jedna wojna – o przechodzenie za rękę przez przejście dla pieszych. Z przedszkola wychodzisz zdewastowana psychicznie (!), z zerowym poczuciem ulgi. Tak! Dokładnie tak wyglądał mój poniedziałkowy poranek. Tak, w takich momentach nie lubię swojego dziecka.
Przyznaję bez bicia – Miecio, w spadku po Tacie, dostał niezbyt przyjemne poranne nastawienie do świata. To jest kalka z Janka! Z tą tylko różnicą, że Janka staram się po prostu unikać do 9 rano, tak z Mieciem zwyczajnie się nie da. No bo jak? Przecież to jest moje dziecko. To ukochane, upragnione i wyczekane dziecko. Przyznaję wszem i wobec – czasami nie lubię moich dzieci, choć niezmiennie je kocham. Moim zwycięstwem jest to, że dziś nie mam już z tego powodu poczucia winy. Odkąd zdałam sobie sprawę, że to zupełnie naturalne – daję sobie prawo do tych uczuć i jest mi z tym dużo łatwiej…
Szanuje…
Jak długo szukałaś swojej drugiej połówki? Ja może nie tyle długo, co bardzo intensywnie. Zanim poznałam Janka, byłam na kilkudziesięciu randkach, a większość z tych znajomości zakończyła się już po pierwszym spotkaniu. Janek jest tym jedynym, a i tak potrafi wyprowadzić mnie z równowagi i doprowadzić do sytuacji, w której zastanawiam się – co ja z nim w ogóle robię? To teraz wyobraź sobie, że ani Twoi rodzice nie mieli wpływu na to jaka się urodzisz, ani ty nie miałaś wpływu na to, z jakim kompletem cech urodzi się twoje dziecko. Takie jajko z niespodzianką. Pamiętam, jak za czasów, kiedy byłam nastolatką, ścierałam się z moją mamą. Miałam wrażenie, że niewiele jest tematów, w których mogłybyśmy być zgodne. Widziałam, że irytuję ją dosłownie każdym zachowaniem, ale i ona nie pozostawała mi w tej kwestii dłużna. Długo nie mogłam określić jej mianem przyjaciółki, czy chociaż kumpeli.
Do tej znajomości musiałyśmy dorosnąć. Jednak nigdy nie miałam wrażenia, że mnie nie kochała. Zawsze, przysięgam zawsze, czułam się przez nią kochana, nawet wtedy, gdy dawała mi szlaban na wychodzenie z koleżankami z domu. Czasami śmiejemy się z Jankiem, że Miecio odziedziczył najtrudniejszy zestaw cech, z naszych obu rodzin. Z ogromną łatwością i bardzo chętnie się obraża, potrafi być malkontentem, który cały świat widzi w ciemnych barwach, bywa zaborczy i nadzwyczaj zawzięty. Tak sobie myślę, że gdyby ktoś jeszcze na porodówce dał mi do wypełnienia formularz z cechami dziecka, jakie sobie życzę, to tych na pewno bym nie zaznaczyła. Ale taki właśnie jest. Co nie znaczy, że kocham go mniej! Ba! Ja szaleję z miłości do niego. Ale czasami zwyczajnie nie lubię tych jego zachowań, które potrafią wyprowadzić mnie z równowagi, które sprawiają, że mam podły nastrój.
Nasze dzieci są wypadkowymi naszych charakterów i charakterów naszych przodków.
Nie mamy na to wpływu, jaki pakiet dostaną od matki natury. Im szybciej to zrozumiemy, tym łatwiej będzie nam pewne rzeczy zaakceptować.
Moja teściowa nie żyje już od 10 lat. Mimo to miałam okazję ją poznać. Nie przypadłyśmy sobie do gustu, ale to długa historia. Niemniej zawsze miałam do niej ogromny szacunek, bo sama wychowała człowieka, który dał i daje mi największe szczęście na świecie. Kiedy więc Miecio doprowadza mnie do szewskiej pasji, nigdy nie przestaję go kochać i okazuję mu szacunek, choć momentami jest to piekielnie trudne. Pomimo tego, iż jest jeszcze mały, staram się z nim rozmawiać o tych emocjach, które sprawiają, że czasami odezwę się do niego w bardziej opryskliwy sposób, albo będę dla niego niemiła. Wiem, że kiedy on będzie starszy, też zaczną mu we mnie przeszkadzać pewne cechy i przyzwyczajenia. Jednak chciałabym, żeby nauczył się ode mnie szacunku do drugiego człowieka.
Zacznijmy mówić otwarcie
Jest taki film z 2007 roku – „XXY”. Film opowiadający historię Alexa, będącego hermafrodytą (człowiekiem obupłciowym), który poszukuje swojej tożsamości. Jest tam taka bardzo szczera rozmowa pomiędzy ojcem i synem, w której ten drugi pyta tego pierwszego: „Tato czy ty mnie w ogóle lubisz?”. Na co ojciec, zupełnie szczerze odpowiada: „Wiesz co, czasami tak, a czasami nie.” Ten film, jako pierwszy pozwolił mi zrozumieć wszystkie nieporozumienia z rodzicami. Tydzień temu obejrzałam pierwszy sezon rewelacyjnego serialu „Sex Education” na Netflixie, który szczerze Wam polecam. Pada tam z ust jednego z rodziców kwestia, że jego córka jest teraz w takim wieku, w którym on szczerze mówi: nie lubię swojego dziecka, ale wciąż bardzo ją kocha. A skoro media masowe zaczynają tak otwarcie o tym mówić, to może pora też na nas? Macie w sobie siłę, żeby się do tego przyznać? A może nigdy nie doświadczyłyście tego typu emocji?
Tu chyba nie chodzi o samo nie lubienie, dla mnie to jest bardziej bycie na kogoś po prostu naburmuszonym . Ja, nieznoszę jak dzieciaki mi wrzeszcą, mam ochotę po prostu wyjść z domu i niewrócic przez następne 3 godziny, niech się wali i pali.Na szczęście najstarsza już nie krzyczy,bo jest nastolatką (tak, pomimo że jest nastolatką,jest raczej spokojna) mój niespełna roczny synek krzyczy TYLKO jak 1: zrobił kupę i chcę być przewinęty 2:jest głodny 3: jest znudzony 4: ewentualne zęby wychodzą i jest marudny. Inna sprawa ma się z moim “średniaczkiem” – to diabeł wcielony – potrafi wrzeszczeć bez powodu… Czytaj więcej »