Jeden kolega z klatki obok miał tatę, który wyglądał jak kulturysta. Miał ze 2 metry wzrostu i cały swój wolny czas poświęcał na ćwiczenia, co w tamtych czasach na wsi było rzadkością. Tata kolegi, nazwijmy go Grzesiek, był bardzo lubiany przez dzieci z całego bloku. Miał czerwonego Malucha i często upakowywał nas wszystkich na tylne siedzenie auta,po czym woził nas w tę i z powrotem. Jak myśmy piszczeli, gdy dodawał gazu na zakrętach. Pan Grzesiek był tak duży, że aż nie mieścił się na siedzeniu samochodu. Jedną nogę przekładał na miejsce pasażera tak, że drążek zmiany biegów miał w kroku. Wszyscy lubili Pana Grześka, bo miał fajne pomysły. Uczył nas rzeczy przydatnych, ale częściej głupot. Na przykład tego jak głośno bekać, albo jak dmuchać żaby. Wkładał im słomkę w tylną część ciała i dmuchał tak, że przypominały mały balonik. Chłopakom z bloku bardzo to imponowało…
Wzór wyniesiony z domu
Miałam też koleżankę, która kiedyś zwędziła pierścionek ze sklepu, w którym sprzedawano „mydło i powidło”. Później się okazało, że przy każdej jej wizycie ze sklepowych skrzynek ginęły jabłka i gruszki, a z lady znikały lizaki. Przyłapana na gorącym uczynku wyznała wprost, że mama tak jej poleciła, bo w domu się nie przelewa.
Znam mnóstwo takich przypadków. Łącznie z takimi, gdzie jeden z ojców kupował kolegom z podstawówki alkohol, a czasami nawet sam z nimi popijał. Zdarzało się, że razem wąchali klej. Ten tata też był wtedy wzorem dla innych. A nawet jeśli nie wzorem to super było go znać.
Impuls do napisania tego tekstu dostałam jak zwykle od Was. Po moim wpisie, w którym zadałam kłam, że nasze dzieci nie będą miały tak fajnego dzieciństwa jak nasze. Tu wszystko zależy od nas i naszego zaangażowania. Napisałam też, że nasze dzieci postawione przed wyborem zawsze wybiorą czas spędzony z nami.
NUUUUDA!
Niestety żyjemy w szalonych czasach, w których jest tak ogromny nacisk na realizację siebie, swoich ambicji, na robienie kariery, szybkie wracanie do formy po ciąży, że ciężko w ten grafik wcisnąć wychowanie dzieci. Wiem, bo sama zajmuję się tą ekwilibrystyką od kilku lat. Z drugiej strony, niczym biblijny wąż w ogrodzie Eden, wodzą nas na pokuszenie wszystkie te czasoumilacze: konsole, telefony, bajki na TV, komputery. Szepczą do ucha: weź mnie, a dam Ci kilka chwil spokoju. Nasi rodzice tak dobrze nie mieli. Bajka leciała w telewizji raz dziennie – o 19. Basta. Resztę czasu trzeba było spędzić z dzieckiem lub jakoś mu go zorganizować. Inna sprawa jest taka, że nasze pokolenie potrafiło się też z godnością nudzić np. przekładając ziarenka piasku z jednej kupki na drugą. Pokolenie naszych dzieci wymaga: niech się coś dzieje. Zyzio wracając z super spędzonego dnia pełnego atrakcji dopytuje w samochodzie: co będziemy robić. Odpowiadam mu zgodnie z prawdą: kąpiel i spać. Na co słyszę głos pełen rozczarowania: NUUUUDA!!!
I żebyście mnie dobrze zrozumieli: sama pozwalam dzieciom oglądać bajki i grać na konsoli. Ale nie jest to główna forma spędzania wspólnego czasu. Ani broń boże metoda wychowawcza.
Po urodzeniu dziecka nic się nie zmienia!
Przeczytałam to zdanie kiedyś na Instagramie jednej z celebrytek. Dopisała jeszcze: możesz żyć tak jak przed ciążą i nie musisz z niczego rezygnować. Później jakiś portal plotkarski napisał, że ma dwie nianie do pomocy przy dziecku, a raz w knajpie ktoś widział jak dziecko nie odrywało wzroku od telefonu. Jeśli w takich kategoriach mamy traktować macierzyństwo to rzeczywiście: nie zmienia się nic. A my jesteśmy wyłącznie gościem w życiu naszego dziecka.
To dobrze czy źle wychowany?
Zastanawiacie się pewnie co chcę Wam powiedzieć tym tekstem? Ano to, że dużo większym problemem w obecnych czasach jest nie to, że dzieci są ŹLE WYCHOWANE, a to że NIE SĄ WYCHOWYWANE. Bo złe wychowanie to uczenie jak dmuchać żabę przez słomkę albo kradzież pierścionka tak żeby nikt nie widział. My będziemy mieli znacznie grubszy problem, bo jak tak dalej pójdzie, to znaczna część pokolenia naszych dzieci będzie NIEWYCHOWANA. To na jakich ludzi wyrosną będzie wypadkową losowych wydarzeń w ich życiu. Może nauczą się empatii oglądając jakąś piękną bajkę, a może przesiąkną agresją grając w grę przeznaczoną dla starszych. To totalna loteria. Ostatnio oglądałam jakiś program interwencyjny w telewizji o chłopaku, który zgwałcił i zabił dziewczynę. Przed kamerą wypowiadała się jego mama cała ze łzach. Opowiadała jak wiele lat temu wyjechała do Niemiec do pracy, a chłopiec był pod opieką dziadków i ciotki. Na koniec powiedziała zdanie które szczególnie mnie dotknęło: „To nie jest mój syn! Ja go w ogóle nie znam.” Nie ma lepszego podsumowania dla tego tekstu.
„Sieroctwo emocjonalne”
To pojęcie bardzo dobrze znane psychologom, psychoterapeutom, którym przychodzi leczyć tych, których rodzice byli zbyt zajęci np. robieniem kariery, żeby zająć się wychowaniem. Co więcej, ci sami rodzice często byli przeświadczeni, że znakomicie wywiązują się ze swoich obowiązków rodzicielskich. No przecież dziecko jest czyste, najedzone, ma kolegów, koleżanki, chodzi do najlepszych szkół. Nie widzą tego, że ich syn (czy córka) często jest zalękniony, nie radzi sobie w trudnych sytuacjach. Reaguje agresją albo wycina się, powoli zapadając się w depresję.
Poczucie bezpieczeństwa, przynależności to podstawa budowania poczucia własnej wartości i tożsamości. To te czynniki budują odpowiedź na pytanie „kim jestem?”. Brak zainteresowania, takiego prawdziwego wychowywania na bank zaowocuje. Przeświadczeniem, że musimy sobie zasłużyć na miłość, że nie możemy być kochani tylko dlatego, że jesteśmy. Stanami lękowymi, które mogą się przerodzić w kolejne zaburzenia nastroju. Kompulsywnym szukaniem osób, grup, które zapewnią nam to, czego tak bardzo potrzebujemy. Poczucia bycia we właściwym miejscu, poczucia przynależności. Stąd już niedaleko do różnych niebezpiecznych subkultur, używek, sekt.
To gorsze są te dzieci źle wychowane czy niewychowane?
Chcielibyście pewnie jednoznacznej odpowiedzi. Niestety takiej nie ma. Tu bardziej chodzi o to, że przy złym wychowaniu świadomie uczymy dzieci negatywnych zachowań, a przy braku zaangażowania w wychowanie naszych dzieci nie wiemy co z nich tak naprawdę wyrośnie. Czy będą potrafiły konfrontować się ze światem, czy będą potrafiły kochać i czy będą czuły się kochane. Nie powinniśmy, ba! Nie możemy skazywać naszych dzieci na taką loterię…
Dziś myślę sobie, że Pan Grzesiek uczył nas głośnego bekania i była to umiejętność absolutnie zbędna, żeby nie powiedzieć szkodliwa, ale w tamtym czasie liczyło się to, że ktoś z nami spędzał czas. Dla wielu dzieciaków to była jedyna atencja, której doświadczały ze strony dorosłych.
Żadne z nich nie pchało się na świat
Tak, rodzicielstwo wymaga wyrzeczeń. Jest nieustanną walką, ścieraniem się, stawianiem granic, nauką. Pisząc to myślę wyłącznie o nas: rodzicach. Codziennie walczymy o znalezienie czasu na wszystko. Ścieramy się z naszymi oczekiwaniami, egzekwujemy od siebie coraz więcej i więcej. Uczymy się słuchać i słyszeć. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Wiem, że czasami zwyczajnie nie ma na to siły, czasami się po prostu nie chce. Ale jak to mówi moja Mama, słusznie zresztą: nasze dzieci same na świat się nie pchały!
Jeśli chcielibyście przeczytać więcej na temat wychowania dzieci to zapraszam też tutaj (klik).