Matka. Co bym zrobiła gdybym nią nie była?
1. Zwiedziłabym więcej świata.
Bo przecież podróże kształcą. A nie ma bardziej dociekliwego rozmówcy ja małe dziecko, które każde zdanie zaczyna słowami ”A dlaczego” i kończy je znakiem zapytania. I jak mnie Miecio zapyta dlaczego na brzegu wyspy Budelli jest różowy piasek, to ja nie będę tego wiedziała. Najłatwiej bowiem uczyć się geografii odwiedzając poszczególne miejsca osobiście. Ja wiem, że można podróżować z dzieckiem. Wiem, że ludzie potrafią zjeździć cały świat z potomkiem, albo nawet potomkami pod pachą. Ale nie wydaje mi się żeby takie podróżowanie szło w parze z wypoczynkiem. Już wyobrażam sobie naszą trójkę na lotnisku, gdzie Miecio zaczyna marudzić bo mu się nudzi, ja muszę nadać bagaże i wózek, a w między czasie przydarza się kupa i co za tym idzie syn robi się głodny…Ehhh… wole o tym nie myśleć. Owszem uwielbiam podróżować, ale nie za wszelką cenę.
2. A skoro już jesteśmy przy kasie.
Gdybym miała jeszcze kilka bezdzietnych miesięcy, a może nawet lat przed sobą, to na pewno odłożyłabym trochę pieniędzy, albo przynajmniej zaczęłabym namiętnie grać w totolotka. W końcu szczęściu trzeba pomagać. 😉 Nikt mi bowiem wcześniej nie powiedział, że dziecko kosztuje aż tyle. Ja wiem, że wszystko można kupić na „Alledrogo” albo pożyczyć od szwagra, ale i tak dziecko jest sporym wydatkiem. Same szczepienia wyniosły nas do tej pory grubo ponad trzy tysiące, a to jeszcze nie koniec. Za żłobek z wyżywieniem w Warszawie, na Mokotowie płacimy 1800 zł. A to i tak nie jest wygórowana stawka bo w pewnych „Małych niedźwiadkach” cena jest o pół tysiąca wyższa. Niania to wydatek jeszcze droższy. Te, do których ja dzwoniłam z portalu dla niań zaśpiewały mi około trzech tysięcy, zaznaczając, że one nie prasują, nie piorą i nie robią zakupów. Bałam się zapytać czy dzieckiem się zajmą. Pani premier – jak żyć?
3. Wyspałabym się na zapas – wyspana matka, to szczęśliwa matka
Podobno się nie da, ale dla chcącego nic trudnego. A jeśli nawet nie na zapas, to tak żeby spanie wychodziło mi bokiem. Albo żeby chociaż nagrać siebie śpiącą. By móc później puścić sobie takie nagranie nocą, kiedy pięćdziesiąty ząb wyrzyna się dziecku. Patrzenie na sen jest takie uspokajające…
4. Zjadłabym coś ciepłego, bez pośpiechu.
I pogryzłabym to na małe kawałeczki. Bo matka musi połykać w całości i szybko duże kawałki jedzenia. Najlepiej w jakiejś restauracji, w towarzystwie męża. Ba! Nawet nie musi być restauracja,wystarczyłby jakiś Chińczyk. Żeby móc delektować się smakiem, a nie przełykać w pośpiechu. Nie musieć się dzielić z dzieckiem, które choć przed chwilą zjadło trzy banany, to widząc ciebie jedzącą z chęcią zabierze ci pół kabanosa.
5. Kupiłabym karnet do kina i siedziałabym w nim cały dzień.
Kiedyś kino to była nasza wspólna rozrywka. Moja i małżonka. Na początku naszego związku chodziliśmy do kina, później kiedy emocje nieco spowszedniały zaczęliśmy chodzić na filmy. Zawsze siadaliśmy w ostatnim rzędzie. Bo mąż nie lubił kiedy ktoś go „pukał” w fotel. Mam wrażenie, że teraz dał by wszystko żeby ktoś go „puknął” w tym kinie. Niby mamy zestaw kina domowego, ale to nie to samo. Dziś na przykład totalnie się skompromitowałam w oczach koleżanki – kinomaniaczki.
Pisałam z nią na FB chcąc się pochwalić, że w weekend ogarnęłam nianię dla Miecia, i że idziemy z mężem do kina. Ona zaciekawiona zapytała na co. Ja długo nie myśląc, a w między czasie szukając w zmęczonej głowie jakiegoś filmu, który strasznie chciałam obejrzeć rzuciłam: “Na film „Bogowie”… Bystra koleżanka odpowiedziała, że zaraz po tym pewnie grają hit ostatnich czasów: Titanic, co? 🙂
6. Spałabym z mężem cały czas na łyżeczkę.
Bo teraz nasza bliskość ogranicza się do buziaka przed snem. Później totalnie zmęczeni zasypiamy jak kamienie, a mniej więcej w połowie nocy ląduje między nami owoc naszej miłości: Mieczysław. Mnie okłada stopami po nerach, a ojca wali z główki w kark. Na nic super drogi i wypasiony materac, bo i tak budzimy się cali obolali. Co nam się w tej łyżeczce nie podobało?
7. Chodziłabym non-stop w ubraniach z głębokim dekoltem.
Bo po moich piersiach zostało jedynie mgliste wspomnienie. Fakt, nic nie wisi, bo musi być cokolwiek żeby zwis był możliwy. Moja klatka piersiowa wygląda jak delikatna ginekomastia u piętnastolatka, który przesadził z Metanabolem chcąc przypakować w miesiąc. Owszem piersi są estetyczne ale mikre. Mąż mówi, że to nawet fajnie i atletycznie wygląda. Jej… jak on mnie musi kochać. Szczególnie, że zawsze gustował w dużych, żeby nie powiedzieć ogromnych biustach. Z tego miejsca pozdrawiam Lolo Ferrari.
8. Chodziłabym codziennie w szpilkach – matka i jej marzenia.
Bo teraz logistyka i macierzyństwo wygrywają z tym efektowym, ale jakże spowalniającym chód obuwiem. A jak ja to lubiłam. Serio. Uwielbiałam szpilki. Mam ich w szafie całe mnóstwo. Cóż mi jednak po butach o pół rozmiaru za małych? A wszystko przez to, że w ciąży przytyłam milion kilogramów i moje stopy nie wytrzymały pod naporem tuszy. Dziś wybór ogranicza się do trampek, adidasów, adidasów, balerinek, adidasów i sandałków (ale tylko wtedy, kiedy paznokcie u stóp nie wystają poza obuwie).
9. Zrobiłabym sobie dłuuuugą, samotną kąpiel w wannie.
Taką żeby mi się skóra zmarszczyła na palcach. Żeby mi się słabo zrobiło od gorącej wody. Żeby Miecio nie wrzucał mi do wanny wszystkich zabawek i żeby nie płakał, że chce dołączyć do mojej kąpieli. I żeby nie musieć myć się na czas… Ehhh mogę sobie tylko pomarzyć…
10. Zaszczepiłabym się na wszystkie choroby świata i dołączyłabym do klubu morsów.
Wszystko po to, by nigdy nie chorować przy dziecku. Zawsze słyszałam, że nie ma nic gorszego niż chore dziecko. Nieprzespane noce, brak apetytu, troska o dziecko, gorączka i płacz. I z tego miejsca muszę się z tym głęboko nie zgodzić. Jest bowiem coś gorszego niż chore dziecko: chorzy rodzice i zdrowe dziecko. Wiem, bo już to przerabialiśmy. Miecio przyniósł ze żłobka grypę żołądkową. Jego męczyło pół dnia, nas cały tydzień. Opieka nad zdrowym, pełnym wigoru dzieckiem, kiedy ty widzisz białe myszki przed oczami i w sumie nie opuszczasz toalety jest po prostu chora. Dosłownie…
Wiem, że te wszystkie argumenty nie są w stanie równać się szczęściu przepełniającemu moje macierzyństwo kiedy Miecio daje mi buziaka. Czasami tylko tęsknię do tych starych, beztroskich czasów…
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Haha. Super artykuł. Dołączam się do listy marzeń niespełnionych.
Weekendowy wyjazd z Antkiem – kosmos. Juz od samego pakowania pampersów mi słabo. Kąpiel i kino czasem uda mi sie zaliczyć kiedy on jsst u taty. Ale nie jest to ta sama radosc bo po prostu jestem *zjeba*na i mysle ze juz nigdy nie obudzę się wypoczęta 😀
Szpilki stoją i patrzą. Nie umiem juz w nich chodzic. Moje stopy za to są z tego powodu przeszczesliwe 🙂
Dziękuję! Co do stóp to racja. Ale te nogi w obcasach. One tak wyglądają…
hehehe zdecydowanie utożsamiam się z większością tych punktów chociaż.. ja to jednak sporo podróżuję z moimi Bąkami, może nie po świecie, ale po PL.. właściwie wiecznie żyjemy na walizkach 🙂 taka praca, taka codzienność;)
Ja matką zostałam późno, bo w wieku 37 lat, więc mogę powiedzieć, że zdążyłam się wyszaleć. Pewnie, że brakuje mi wypadów z mężem do kina, bo też to bardzo lubiliśmy. Teraz nawet w domu nie zawsze da się wspólnie obejrzeć jakiś film, bo wieczorem jedno z nas, najczęściej ja, usypia Rozalkę, a potem oboje jesteśmy już tak zmęczeni, że marzymy tylko, żeby się położyć. Ale za to “Krainę lodu” oglądamy codziennie, czasem nawet dwa razy, bo nasza dwulatka ma fazę na bałwanka Olafa i jego zabawne powiedzonka 🙂 Ale jak pojedziemy do dziadków, to może uda się przekonać Rozalkę, żeby… Czytaj więcej »
Swietnie napisane:) wlasnie wzielam dluuga goraca kapiel , jutro tez- to tak na zapas:-)
i pojutrze też. Koniecznie. I musi być duuuużo piany inaczej się nie liczy 😀
Ja te wszystkie punkty już wcześniej wykonałam, oprócz podróży i co? To chyba nic nie da. Najgorsze jest jednak chorowanie we trójkę lub gdy my jesteśmy chorzy a dziecko zdrowe, to już wtedy totalna porażka!!
Ale może punkty sie komuś przydadzą, polecam wyspanie sie na zapas !!
Pozdrawiam i zmykam do pracy 😉
Dorota! Ja pewnie też niewiele bym mogła zmienić gdybym cofnęła się w czasie. Pewne rzeczy musimy po prostu przejść i tyle. Ale czasami fajnie jest tak się rozmarzyć 😀 Miłego dnia!
Ja bym dodała do tego całodniowy niespieszny shopping 😀 I fakt, na Mokotwie żłobki osiągają jakieś zawrotne ceny. Najbardziej chore są te kwoty wpisowego żłobkowego (900 zł?!).
Taaaak. Ja chce na szoping! Co do wpisowego my płaciliśmy 1200 zł 🙂
Święta racja! Ja jednak z tych matek, co zaklinają rzeczywistość: podróży nie odpuściliśmy a do kina chodziłam dopoki syn nie skończył 1,5 roku i się mu znudziło raz w tygodniu – na seanse dla matek z dziećmi – nigdy nie byłam tak na bieżąco z premierami kinowymi jak wtedy:)
BTW, 1800 zł?!?
Ja jestem co prawda tylko nianią, ale myślę, że jestem w stanie zrozumieć rodziców 😉 Do ciepłego posiłku dodałabym wypicie ciepłej herbaty/kawy 😀 Również zgadzam się w kwestii chorowania – przedszkolak przynosi grypę żołądkową, zwymiotuje raz, a potem wszyscy dorośli (rodzice, dziadkowie, niania) chorują kilka dni. To jest niesamowite 🙂
Nie wiedziałam, że żłobki w Warszawie są takie drogie! I nianie! Sama zarabiam całkiem nieźle moim zdaniem, ale sporo mniej niż 3000zł.
Ściskam!a z filmów polecam “Żyć nie umierać” 🙂
Film nadrobię! Żłobki w Warszawie to masakra z tymi cenami. Ale mimo kosztow my jesteśmy super zadowoleni. Kawy sobie nie odpuściłam mimo tego że rano nie ma na nią czasu… 🙂
Oj tak … Teraz to sobie można pomarzyć i powspominać te beztroskie czasy kiedy można było zjeść gorący posiłek albo wziąć kąpiel bez stresu ze zaraz będzie trzeba wyskakiwać z pianą na głowie … 😉
Właśnie tak… Czemu nik mnie nie przestrzegł 😉
Świetnie piszesz 🙂 I bardzo jest to wszystko pouczające. Chociaż trochę mnie to też przeraża 😛 Decyzja o dziecku jeszcze przede mną 🙂
Gorąca kąpiel, to dziś będzie grane, i spanie na łyżeczkę 🙂
Gorąco pozdrawiam i życzę udanego seansu, i gorącej kąpieli razem z mężem (niania nie tylko kiedy kino) 🙂