Pierwszy jej smak był słony. Miłość do dziecka- cóż to takiego? Smakował łzami szczęścia spływającymi po policzku, do którego przystawiono jego małe ciałko. On, nic niewiedzący o bożym świecie, pojawił się pewnego dnia i czekał na moją miłość. Na uczucie, które nie wiadomo dlaczego nie przyszło…
Na początku oszukały mnie zmysły.
Zawiodły na manowce. I choć bardzo chciałam tej miłości, to ona nie zjawiła się w wyznaczonym terminie, o wyznaczonej porze. Spóźniła się nieco. Przyszła nieprzygotowana. Przez pierwszy czas czułam jedynie smutek i strach. O siebie, o nas, o niego. Dlatego początki tej miłości smakowały słono. Łzy płynęły po policzkach nieustająco. Szczególnie wtedy, gdy hormony brały górę i wmawiały, że teraz już nic nie ma prawa pójść po mojej myśli. Że od teraz nic już nie będzie dobrze.
Później ta miłość objawiła się mrowieniem.
Niezwykłym uczuciem napływającym znikąd do moich piersi. Porównywalne do motyli w brzuchu podczas pierwszego pocałunku. Tak jakby każdy centymetr mojego ciała wołał bezgłośnie tę małą istotkę do siebie. Następnymi zwiastunami miłości były zapachy. Emolientu rozpuszczonego w ciepłej wodzie, mokrych chusteczek, które wtedy pachniały tak słodko, wyprasowanych ubranek. Już później nigdy nie chciało mi się prasować. Ale na początku chciałam pokazać sobie, że jestem najlepsza. Że jak wyprasuję tę stertę malutkich bodziaków i rampersów, to ta miłość szybciej do mnie przyjdzie. Że mocniej mnie zaleje ciepłem.
Patrząc w jego coraz lepiej widzące oczy, sama zaczęłam przeglądać na swoje.
Zaczęłam rozumieć na czym ta nasza relacja będzie polegać. Dotarło do mnie, że on i ja to już tak na zawsze. To był ten moment kiedy „muszę” zamieniłam w głowie na „mogę”. A później „mogę” zamieniło się w „chcę”. Kiedy pierwszy raz sama wskrzesiłam w sobie tę miłość. Nie chciałam już dłużej czekać na cud. Miłość nie pojawiła się znikąd. Sama ją sobie stworzyłam.
Ta miłość do dziecka bije szybko.
Ma wiecznie przyspieszony puls. Ten strach o niego czai się w sercu non-stop przyspieszając tętno. Dzięki czemu my matki ciągle żyjemy na pełnych obrotach. To miłość napędza nasze życie.
Ta miłość smakuje niezwykle.
Czasem jak jabłko podniesione z podłogi i włożone do moich ust w ramach podziękowania za wszystko. Czasem jak zimna kawa wypijana naprędce pomiędzy jednym obowiązkiem, a drugim. Smak tej miłości jest trudny do opisania. Trochę słodki, gorzki, kwaśny i słony zarazem. To smak, którego wcześniej nie było.
Ta miłość gra niezwykle.
W uszach dźwięczy mi jego płacz, kiedy był niemowlęco głodny. Jego śmiech, kiedy tato podrzucał go do samego nieba. Jego pierwsze słowa, które brzmiały jak najpiękniejsze wyznanie miłości, choć nie znaczyły nic konkretnego.
Ta miłość do dziecka ma kształt inny niż wszystkie do tej pory znane mi kształty.
Jest malutka i schowana głęboko gdzieś w sercu, żeby nikt jej nie znalazł i nie ukradł. Jest też wielka na tyle, że przewyższa wszystkie góry problemów, które dla niej po prostu nie istnieją.
Ta miłość do dziecka dziś już pachnie inaczej.
Dziś to zapach patyków i liści znoszonych z podwórka. To zapach jego delikatnej skóry, którą wysmaga wiatr i słońce na placu zabaw. Nadgryzionego chrupka znalezionego wśród resoraków. To zapach życia, które powstało od tak i trwa…
Gdyby ktoś dwa lata temu powiedział mi, że będę zdolna kochać taką miłością, nie dałabym wiary. Może to i dobrze, że nie dostałam jej w pakiecie z dzieckiem tamtego dnia, kiedy on pojawił się na świecie. Walczyłam o nią każdego dnia i walczę o nią dziś. Dzięki temu czuję ją wszystkimi zmysłami, jak ona rośnie razem z nim.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
No i lezka poleciala..
Tak masz racje, ta milosc do dziecka kielkuje z kazdym kolejnym krokiem.
Ja musze przyznac balam sie do samego rozwiazania, balam sie ze moze mnie spotkac co spotkalo wczesniej, ze nie zobacze swojej milosci. A teraz? Teraz nie oddam jej za nic na swiecie, to ona dodaje mi sily, napedza do dzialania!
Podpisuje sie pod tym wszystkim co napisalas 🙂
Moja miłość do syna też nie przyszła pierwszego dnia i miałam do siebie żal, że jej nie ma tak od razu, tak jak u innych, tych, które głaskały brzuch przez całą ciążę i szczebiotały do urządzonego od dawna dziecięcego pokoju. Nasza przygoda zaczęła się od wielkiego strachu, inkubatora, mojej morderczej walki o pokarm dla jego nietrawiącego w pierwszych dobach brzuszka. Z początków pamiętam tylko koszmarne zmęczenie, ten wielki strach, poranione od laktatora sutki. A kiedy wróciliśmy do domu, strach był tylko większy, bo zamiast zastępu wykwalifikowanych opiekunów i mierzących wszystko maszyn, byłam tylko ja, jego tata i ON. I co… Czytaj więcej »
Piękna i jaka prawdziwa historia! Dziękuję Ci za nią! <3
Przepięknie napisane…kurcze aż się wzruszyłam, maleńka milosc…a daje tyle sily…nigdy nie podejrzewałam siebie o uczucia które obudził we mnie moj syn, które z każdym dniem są inne, dojrzalsze, i silniejsze..ale ze wszystkich tych uczuć najtrudniej jest mi sie zmierzyć ze strachem o bicie tego małego serduszka.