Każdy rodzic marzy o tym, aby jego dziecko nie chorowało, lub robiło to jak najrzadziej. My też o tym marzyliśmy. Pierwszy rok życia Miecia to w sumie jedna infekcja. Już byliśmy w ogródku, już witaliśmy się z gąską, gdy… Miecio poszedł do żłobka. Gdyby to był komiks Papcia Chmiela, w tym okienku ze żłobkiem widniał by napis „WTEM”. Słowem nagły zwrot akcji. Po czterech dniach Miecio złapał rotawirusa, a po kilku kolejnych zapalenie oskrzeli. Po pół roku w żłobku, gdy nastał grudzień, wylądowaliśmy w szpitalu, a Marta przez cały miesiąc była w sumie tylko 3 dni w pracy. Resztę spędziła na zwolnieniu z dzieckiem. Tak dalej być nie może – stwierdziliśmy. Zaczynaliśmy zastanawiać się, jak wzmocnić odporność naszego dziecka.
Coś musi być nie tak. Bo astma wczesnodziecięca to jedno, ale na pewno da się zrobić coś więcej, żeby chłopak był bardziej odporny na bakcyle. I oto nasze sposoby na zwiększanie odporności naszych dzieci. Przetestowane. Działają.
A i jeszcze jedno: czytając o naszych sposobach na budowanie odporności u naszych dzieci, pamiętajcie o złotej zasadzie znajomej pediatry: małe dzieci – mała odporność, duże dzieci – duża odporność. Jak wzmocnić odporność u dziecka?
1. Szczepimy
To świetne, skuteczne i od lat najlepsze zabezpieczenie przed szczególnie zjadliwymi wirusami i bakteriami. Szczepienia działają. Pisaliśmy o tym tu (klik) i tu (klik). Doskonale wpływają na odporność naszych dzieci. Jak wiecie, Miecia szczepiliśmy na wszystko włącznie z pneumokokami i meningokokami prócz rotawirusów. Zyzia, z racji żłobkowego, starszego brata, również na rotawirusy. Chłopcy nigdy nie zachorowali na nic, na co byli szczepieni, choć w żłobku różne choróbska się zdarzały. Miecio na rotawirusy szczepiony nie był i kilka razy na nie chorował. Wnioski nasuwają się same.
2. Chorujemy
Tak się składa, że przebyte choroby, szczególnie te w okresie dziecięcym, budują naszą odporność. I choć infekcji warto unikać, to ich przebycie wzmacnia nasz układ odpornościowy. Często się słyszy matczyne porzekadła, że jak dziecko odchoruje swoje w żłobku czy przedszkolu, to potem w szkole jest spokój. Pewnie ma na to wpływ również wiek dziecka i wiele innych czynników (i zapewne nie zawsze się to sprawdza), ale trudno takiej prawidłowości nie zauważyć, a często wspominają o niej również sami lekarze.
3. Bawimy się z rówieśnikami
Prawda jest taka, że każdy plac zabaw czy żłobek, pod względem ilości zarazków i ich zjadliwości, niewiele się różni od wietnamskiego targu drobiu. To chodząca bomba epidemiologiczna. Ale kontaktu z innymi ludźmi nie ma co ograniczać, szczególnie biorąc pod uwagę aspekt socjalizacyjny. Oczywiście pod względem zachorowań żłobek to dramat w porównaniu z przeciętnym placem zabaw, ale i w piaskownicy można coś złapać. Jeżeli będzie to miało miejsce niezbyt często, a choroba nie będzie zbyt poważna, to dobrze.
Wolę, żeby moi synowie teraz odchorowali swoje, niż mieliby w nastoletnim życiu padać po byle buziaku od jakiegoś podziębionego dziewczęcia. Szczególnie że, jak mawiała moja wychowawczyni z liceum, po ciemku każdy kot jest czarny i trudno sprawdzać, który akurat ma teraz gila do pasa…
4. Bawimy się ze zwierzętami
Znam mamuśki, które są przerażone, gdy dzieciaka pies poliże albo kot zadrapie. Ja się cieszę. Wiem, że pies tym samym językiem liże to czy tamto, ale takie jest już życie, że jesteśmy sobie na tej Ziemi my, nasze dzieci, zwierzaki, wirusy i bakterie. Cały pic polega na tym, żeby nie przesadzić w żadną ze stron. Ani w tę higieniczną, ani w tę „syfiastą”. Gdzie jest granica nie wie nikt, ale trzeba jej szukać słuchając lekarzy i naukowców. A ci wyraźnie mówią, że tam, gdzie są zwierzęta dzieci są odporniejsze, bo mają większy kontakt z zarazkami.
Poza tym nie wiem jak wy, ale ja od mojego psa, kotów, papug i rybek nigdy nic nie złapałem, a od Kaśki z trzeciej be już tak. Wnioski wyciągnijcie sami.
5. Ręce trzeba myć, a z podłogi można zjeść
Zawsze po powrocie do domu myjemy ręce, a dwa razy (teraz nawet trzy razy, zgodnie z zaleceniem dentysty) myjemy zęby. Co do reszty ciała – kąpiemy się raz dziennie, ale często robimy dzień dziecka i można się nie kąpać. Przy czym nasi chłopcy od urodzenia mają błonę między palcami i kąpiele zwyczajnie uwielbiają.
Jak coś spadło na podłogę można podnieść i zjeść. W końcu podłoga jest czysta, bo ją sprzątamy. Nie jemy rzeczy przeterminowanych, a owoce myjemy lub obieramy ze skórki jeżeli to konieczne.
6. Dieta ma być zdrowa nawet, jeżeli mamy niejadka
Miecio to taki trochę Książe Walii. Przy stole czasem opitoli coś, aż mu się uszy trzęsą, a czasami grymasi jak diwa. Poza tym, jak to dziecko, ma fazy na różne rzeczy. Na przykład faza na banany i kilo ich schodzi w jeden dzień. Była też faza na jabłka i faza na mleko. Moja babcia powiedziałaby, że pewnie „czegoś mu brakuje”. A ja wam powiem, że wiem nawet czego. Piątej klepki. Niezależnie jednak jaką mamy „fazkę” i na co, są w diecie Miecia produkty zdrowe, które on uwielbia, i które mu regularnie podajemy, nie tylko ze względu na trud zbilansowania takiej „monodiety”, ale również ze względu na odporność.
To na przykład sok pomarańczowy, najchętniej świeżo wyciskany, to mleko czy wspomniane owoce. Cały czas walczymy o warzywa. Ostatnio zjadł na przykład jedną kostkę świeżej marchewki. Trwało to co prawda pół godziny i o mało się nie zatruł, ale zjadł. Odtrąbiliśmy sukces, zadzwonili dziadkowie i były tańce do białego rana. Trzeba umieć cieszyć się z rzeczy małych. W końcu nie od razu Kraków zbudowano…
7. Suple to siła!
Odkąd Miecio w wieku półtora roku wylądował w szpitalu, lekarz zalecił nam suplementację witaminą D, ponieważ mały miał jej ogromny niedobór. Od tego czasu zanotowaliśmy znaczną poprawę jego odporności i zdecydowanie rzadsze choroby, choć niektórzy lekarze nie do końca widzą w tym związek. Do tego stosujemy też od ponad dwóch lat tran. Często pytacie jaki tran stosować? A jaki tran można podawać dla dwulatka, czterolatka jak i dzieci w innym przedziale wiekowym?
Tran Norweski GAL o smaku cytrynowym (to dla Mieczysława bardzo ważne, żeby olej był z cytryny, a nie ryby) z wątroby dorsza. Tran zawiera prócz witamin E, A i D również kwasy Omega-3 (DHA i EPA) i Omega-6. Poza układem odpornościowym taki skład wpływa na prawidłowe funkcjonowanie wzroku, mięśni, na zdrowe kości i zęby. Kwas DHA wpływa korzystnie na widzenie i mózg, a razem z EPA na prawidłowe funkcjonowanie serca.
Pewnie zastanawiacie się, jak podajemy mu ten tran?
Dodajemy do zimnych posiłków, np. kaszy czy letniej zupy. Dzięki cytrynowemu aromatowi tran jest niemal niewyczuwalny dla Miecia. Co ciekawe, gdy byłem nastolatkiem sam łykałem ich tran, tyle że w kapsułkach.
Suplementację tranem uzupełniamy preparatami multiwitaminowymi. Mieczysław to miłośnik żelków. My połączyliśmy przyjemne z pożytecznym i podajemy mu Galusie – żelki z witaminami. W ten sposób mamy pewność, że nawet jeżeli danego dnia jego dieta nie dostarczyła mu należytej ilości jakiegoś ważnego związku, dostarczymy mu go my i chłopak nie będzie stratny. Chcecie sprawdzić, czy to działa? Mam dla was kod zniżkowy na zakupy preparatów GAL w aptekapodsmokiem.pl.
Przy zakupie podajcie kod GAL-SUPER-1. Dostaniecie 10% zniżki na wszystkie produkty, które i tak są w bardzo konkurencyjnych cenach. GAL to polski producent, a co za tym idzie, mają bardzo dobre ceny w porównaniu do produktów koncernowych. Po odjęciu rabatu trudno wam będzie znaleźć tran w lepszej cenie.
Przy okazji sprawdźcie inne ich produkty.
Mają niezwykle szeroką ofertę nie tylko suplementów, ale również kosmetyków, leków, nasion, miodów czy olejów do sałatek. U nas hitem jest olejek wiesiołkowy do kąpieli dla dzieci, który zamknięty jest w różnokolorowych kapsułkach o fikuśnych kształtach: smoka, delfina czy serduszka. Miecio po Mamie uwielbia różne dodatki do kąpieli umilające mu pluskanie w wodzie. Marta za to używa do kąpieli olejku z drzewa herbacianego z witaminami A i E również w praktycznych kapsułkach.
8. Ubranie to nie kara
Czasem jak widzę dzieciaki na spacerze, szczególnie w okresie brei i pluchy, która przypada pi razy oko na jakieś pół roku kalendarzowego w naszym klimacie, to myślę sobie, że mamy, a szczególnie babcie, karzą dzieci za to, że muszą z nimi chodzić na wielokilometrowe spacery. Mamusie i babunie ubrane stosownie do pogody, a dzieci? Te biegające wyglądają jak ludziki Michelin, a ponieważ nóżki im się w kolankach i bioderkach nie zginają w za grubych kombinezonach, to poruszają się zamiatając nimi na boki jak Człowiek-Cyrkiel.
Młodsze w wózkach robią w tym czasie za mumię. Nie ruszają się, bo niby jak mają to zrobić, skoro mają założoną na siebie połowę ciuchów, które odziedziczyły po wyrośniętym, starszym rodzeństwie. Zostaje bidulkom tylko wąski pasek na oczy, więc tylko łypią na lewo i prawo przerażonymi oczętami, a po szczelnie zawiniętej skroni spływa kropelka potu, jakby ten cały strój to była fińska sauna. Takie przyjemności rodem z horroru nie u nas, chyba, że odwiedzi nas babcia. Poza tym ubieramy chłopaków najlżej jak się da. Młodszy w wózku ubrany jest zawsze według zasady „jedna warstwa więcej niż u nas”, a starszy tak jak my.
Czasem nawet nieco lżej, bo to przecież lata w tę i we w tę jak fryga, także na pewno nie marznie z braku ruchu. Jakoś chłopcy nigdy nie rozchorowali się po spacerze. Zaznaczę jednak, że nie jesteśmy tu jakimiś ekstremistami. Znamy ludzi, którzy wyznają zasadę „bez czapki” i „bez skarpetek”. Ich dzieci żyją i mają się dobrze. A nawet lepiej niż inne.
9. Hartowanie, czyli będziesz komandosem synu
To związane jest trochę z tym co powyżej, a trochę z tym, co poniżej. Generalnie nie widzimy niczego złego w wystawianiu dzieci na temperatury i opady, jakie zdarzają się w naszym kraju, skoro się w tym klimacie urodziły. Spacery przy minus 20 i przy plus 35 są ok. Spacery w deszczu i śniegu też. Można rzucać się śnieżkami i skakać po kałużach. Można też spać przy otwartym oknie i kąpać się w wodzie, która ma mniej niż 30 stopni.
Mówimy tu oczywiście o Mieciu, bo w jego przypadku takie hartowanie organizmu, może znacząco zwiększyć jego odporność. Mamy taki niezawodny indykator u Mieczysława, który pokazuje, że trzeba, chociaż na chwilę, wyjść z wody. To jagodowe usta. Póki ich nie ma, chłopakowi jest ciepło.
10. Klimat na kwadracie
Pamiętam pierwszą wizytę z chorym Mieczysławem u pediatry. – Ile macie państwo stopni w mieszkaniu? – 25 panie doktorze. – To zmniejszcie do 19, bo dziecka nie wyleczycie. Była zima, więc nie było to trudne. Wróciliśmy do mieszkania, zakręciliśmy wszystkie kaloryfery, zrobiliśmy delikatny przeciąg, wietrząc mieszkanie na przestrzał i zaraz było 19 stopni. Od tego czasu dbamy, aby szczególnie w okresie choroby, czy nawet delikatnego przeziębienia, czy kaszlu u naszych dzieci, w mieszkaniu było chłodniej, co jest zresztą dość trudne, bo grzeją nas mieszkania sąsiadów i nawet przy wyłączonych grzejnikach mamy ok. 22 stopni. Do tego w sezonie grzewczym nawilżamy powietrze dbając by nawilżenie wynosiło ok. 70%.
Do tego potrzebny jest oczywiście bardzo wydajny nawilżacz. Poza tym, ponieważ 3/4 naszej rodziny to alergicy aka astmatycy, doszedł nam też oczyszczacz powietrza. Biorąc pod uwagę jego antysmogową skuteczność działania sprawdzoną zimą i antypyłkową, sprawdzoną wiosną, polecamy to urządzenie. Niestety wystawianie dróg oddechowych na działanie smogu czy pyłków powodujących alergię nie działa hartująco tylko osłabiająco, więc to urządzenie jest naprawdę wskazane. Ubocznym skutkiem jego działania jest znaczna eliminacja kurzu i zapachów z mieszkania.
Warto też pamiętać o regularnym wietrzeniu, szczególnie jeżeli wentylacja w połączeniu z nawiewnikami w oknach szwankuje. U nas działa świetnie, choć i tak wietrzymy non stop, a w największe mrozy rozszczelniamy chociaż okna.
11. Test białej rękawiczki na piątkę
To, że pozwalamy dziecku zjeść coś z podłogi wynika z tego, że mamy zwyczajnie czysto. Dbamy, aby w mieszkaniu nie zalegał kurz, bo to chyba najprostszy sposób, by wzmacniać odporność u dziecka. Kurz przy alergiach i astmie nie pomaga, dlatego raz w tygodniu mamy gruntowne sprzątanie, a 3-4 razy w tygodniu robot odkurza wszystkie podłogi. To ważne, szczególnie gdy wasze dzieci są w takim wieku, że raczej bytują przy dnie, niż przy powierzchni waszego domowego jeziora.
12. Regularne wizyty u dr Quinn
Dziecko do lekarza, nawet jeżeli zdrowe, czasem musi się wybrać. Bo wizyty kontrolne, bo szczepienia. Nam zdarzają się jeszcze choroby, poza tym dzieciaki są pod opieką pulmonologa, a Ziggi ma rozpisane wizyty u specjalistów w związku ze swoim wcześniactwem. Do tego dochodzi dentysta, którego w tym wieku należy odwiedzać co 3 miesiące (kochane pieniążki przyślijcie Dziadkowie). To wszystko ma wpływ na zdrowie i zwiększanie odporności naszych dzieci.
Lekarze podczas takich wizyt są w stanie zdiagnozować nasze dzieci, możemy z nimi skonsultować niepokojące nas (zwykle niepotrzebnie) objawy i sprawdzić czy wszystko jest dobrze i czy dzieci rozwijają się prawidłowo. Co do dentysty to poczytajcie sobie jakie choroby mogą powodować chore i zniszczone zęby.
13. Trudne decyzje, które trzeba umieć podjąć
To chyba najtrudniejszy punkt dla każdego rodzica. Są takie decyzje, które są niezwykle niewygodne, ale trzeba mieć jaja by je podjąć dla zdrowia i dobra swoich dzieci. Gdy byłem mały i miałem rok, dwa, mieszkałem w przemysłowej części miasta. Dużo chorowałem. Mama przeniosła się ze mną do dziadków, na obrzeża Warszawy, do domu z ogrodem. Choroby minęły. Miecio chodził do żłobka i choć już naprawdę rzadko chorował, to niestety zarażał tymi chorobami Zyzia.
A jak się jest wcześniakiem, to takie atrakcje zwyczajnie nie służą. Po podwójnym i blisko trzytygodniowym pobycie w szpitalu i dwóch antybiotykach postanowiliśmy zabrać Miecia ze żłobka. Dla nas niezwykle trudny moment. Gdy jako rodzic musisz dbać o dobro każdego dziecka z osobna i wszystkich razem, niemal każda taka decyzja niesie za sobą nie tylko zalety, ale też wiele wad. Trzeba jednak umieć je podjąć. Od dwóch miesięcy jesteśmy razem we czwórkę w domu. Po raz pierwszy przez dwa miesiące nikt nie miał nawet kataru. Po raz pierwszy pulmonolog powiedziała, że nie musimy już żadnemu dziecku podawać leków wziewnych, bo chłopcy są zwyczajnie zdrowi.
To wszystko oczywiście nie zrobi z naszych dzieci niezniszczalnych cyborgów, ale z pewnością ograniczy ryzyko występowania różnych chorób zwiększając ich odporność. Chętnie posłuchamy o Waszych sposobach: czy to o specjalnej diecie dla niemowlaka czy innych sposobach, jakie mogą znacząco się przyczynić do wzmocnienia układu odpornościowego u dziecka. Piszcie w komentarzach, jakie są Wasze metody na większą odporność u Waszych dzieci.
Z tym ubieraniem dzieci u nas jakiś dramat…! Każdej jesieni i wiosny scyzoryk mi się w kieszeni otwiera na spacerach. A na spacerach u dziadków Frania, w Białymstoku jest już totalny dramat. Od 1 września 90% białostoczan ubieranych jest w kurtki puchowe a także czapy z prawilnej wełny… A moje dziecko z gołą głową… Biedne, niezadbane takie 😉
Co do suplementów polecam Entitis. Przed kuracja córka chorowała co ok. 3 tygodnie.
Teraz mamy okresy zdrowia dochodzące nawet do 6 tygodni 😌
+ plus syrop malinowy własnej roboty [mężowskiej ściślej mówiąc ]
Syn własnie idzie do żłobka i stresuję się, mam nadzieję, że nie spędzomy wiekszosci misiaca na leczeniu.
Też nie przegrzewamy, wszystko w granicach rozsadku. Zawsze staram ubierac sie syna tak jak siebie albo warstwe wiecej ale bardzo rzadko.
Witaminy w postaci żelek, odpowiednia dieta z duza zawartoscia witamin, wietrzenie, odczywoscie zdarza się że zje z podłogi, ze zwierzetami rowniez ma kontakt ale rzadki bo my osobiscie nie posiadamy zierzatka 🙂