Z dzieciństwa pamiętam kilka rzeczy, które okrutnie mnie wkurzały. Na przykład ślinienie chusteczki i zmywanie z mojej buzi jakiegoś syfu przez tatę. Dżizus, myślałem że bełta puszczę. Albo zupa mleczna w przedszkolu. Waliła na kilometr. Do teraz zastanawiam się, jak inne dzieciaki mogły to jeść, skoro ja dostawałem torsji na sam jej widok. Z tych dzieci wyrośli chyba współcześni miłośnicy kebabów na dworcach. Była jeszcze jedna rzecz, która tak mnie wkurwiała, że obśliniona chusteczka Starego i zupa mleczna to przy tym pikuś. Jak mi ktoś mówił, żebym się zamknął bo „dzieci i ryby głosu nie mają”. Wtedy właśnie czułem się bezsilny – pozbawiony własnego dziecięcego zdania, nikogo wtedy nie interesowało jak rozmawiać z dzieckiem. Bo dziecko głosu nie miało.
Pamiętam, że oprócz gigantycznej wprost frustracji towarzyszyło mi wtedy uczucie bezsilności oraz braku poszanowania mojej osoby, bo moje zdanie to przecież ja, a ja jako dziecko nie miałem prawa do głosu. Co ważne – ten tekst padał zawsze w dość błahych rozmowach, bo trudno przecież kilkuletniemu dzieciakowi wtrącić się do rozmowy o galopującej inflacji lub kolejnych zamachach ETA w Hiszpanii.
Dzieci i ryby głosu nie mają
Najlepsze jest to, że lata mijają, a ja wciąż pamiętam te kilka momentów, gdy ktoś tak do mnie powiedział i to był ewidentny koniec rozmowy z dzieckiem. Pamiętam babcie, pamiętam wujka. Rodzice nigdy tak do mnie nie mówili i chwała im za to. Jedyne pretensje żywię do Ojca za tę obślinioną chusteczkę, ale o tym już wspominałem. Po latach, gdy trochę już pożyłem i mam własną, pączkująca rodzinę mogę z pewnego dystansu spojrzeć na osoby, które tak do mnie mówiły i na kontekst tamtych rozmów. Okazuje się, że ten tekst zawsze padał, gdy jako nieokrzesany dzieciak celnie, choć nie zawsze świadomie, kogoś dorosłego zapunktowałem.
Taka dziecięca, cięta riposta wynikająca nie tyle z elokwencji, ile z tego, że małe dzieci życia zanadto nie komplikują, a ich tok rozumowania jest często zabójczo prosty i logiczny. Mimo wszystko, takie zdanie wypowiedziane przez dziecko musiało dorosłych boleć. Bo zamiast mądrze odpowiedzieć, wytłumaczyć, porozmawiać, woleli żebym zwyczajnie zamknął japę.
Z kolei ci dorośli, wtedy tacy żwawi, często w sile wieku, zdrowi i wciąż piękni dziś (o ile żyją), są już raczej u schyłku swego żywota. I wiecie co jest najlepsze? Gdy patrzę na ich całe życie, ich dorobek zarówno zawodowy, jak również rodzinny to to, co udało im się w życiu osiągnąć to brak szacunku ze strony ich własnych dzieci, samotność i obojętność najbliższych, co ewidentnie wynika z braku chęci słuchania swych dzieci i dopuszczania ich do głosu. Wtedy mówiono mi, że życie jest skomplikowane i że sam „zobaczę jak będę dorosły”. Dziś jestem dorosły i wiem, że to życie komplikowali sobie sami, ponieważ byli zwyczajnie głupi. Byli tak głupi, że nie potrafili podjąć się normalnej rozmowy z dzieckiem. Nie chciało im się wysłuchać, porozmawiać, wytłumaczyć. A dziś ich własnym dzieciom też się nie chce słuchać ich zdania…
Jak rozmawiać z dzieckiem i go słuchać
To szkodliwe powiedzenie bierze się z podejścia do dziecka. W niektórych rodzinach dziecko było, a niekiedy niestety nadal jest traktowane jak coś pomiędzy zwierzęciem i człowiekiem. Czyli co prawda dziecko ma się słuchać pokornie jak pies, ale może za to jeść z domownikami przy jednym stole. Ma być grzeczne, spokojne, nie sprawiać problemów. Jest dzieckiem, a więc nie jest tak ważne jak dorosły. Nie należy mu się szacunek, bo jest małe, młode i głupie. Tym bardziej nie było mowy o porozmawianiu z dzieckiem. Cenzus wieku.
Są jeszcze inne aspekty tego szkodliwego powiedzenia. Gasząc aktywność dziecka poprzez nie dopuszczanie go do wyrażania własnego zdania czy też czynienie tego w inny bezpardonowy sposób przestajemy je stymulować. Zniechęcamy do samodzielnego myślenia, analizowania, kombinowania, wreszcie do rozmów, również na poważne tematy. Zamiast pielęgnować i rozwijać w dziecku cechy lidera kształtujemy go na cichą myszkę bez własnego zdania. Myszkę, która będzie się bała wyrazić własną opinię.
Powiecie, że nie każdy musi być liderem. Pewnie. Ale ten słupek w badaniach opinii publicznej podpisany „nie mam zdania” też nie jest nikomu do szczęścia potrzebny.
Dlatego u nas w domu każdy ma swój głos, w tym także prawo do niego ma nasze dziecko.
Odkąd Miecio próbuje z nami rozmawiać, choć wciąż zdecydowanie po swojemu, uważnie go wysłuchujemy. Zadajemy naszemu dziecku dodatkowe pytania, okazujemy atencję. Śmiesznie to trochę wygląda, bo to jak rozmowa dwojga polskich turystów z przedstawicielem dzikiego plemienia indiańskiego pośrodku amazońskiej dżungli. Jednak o to właśnie chodzi. O to, żeby Mieciowi nigdy nie było wszystko jedno, żeby wiedział jako dziecko, że ma możliwość wypowiedzenia się. I o tym, że jego zdanie będzie wysłuchane i wzięte pod uwagę przez dorosłych. Że może aktywnie uczestniczyć w życiu swojej rodziny i podejmować decyzje razem z rodzicami.
Dzięki temu już teraz jest konkretny i zdecydowany. Nie zmienia zdania, tylko dlatego, że opinia dziecka jest gorsza i mniej ważna. Póki co sam wybiera zabawki w sklepie, czasem ubranka i to co zje. A na spacerach zawsze pytamy go, gdzie chce iść. My zaś z Martą mamy cichą nadzieję, że w zamian za to pozwoli nam kiedyś wybrać dom spokojnej starości…
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Z dziecięctwa na każdej imprezie musiałam siedzieć z dorosłymi przy stole. Męka była to okrutna, bo siedzieć miałam, ale odzywać się już nie mogłam. Z tego też powodu Junior lat 12 nie ma takiego przymusu. Jak zje i wieje mu nudą, zawsze może się odmeldować. A jeśli ma ochotę to siedzi i bierze udział w rozmowach. Czasem tylko trzeba synowi przypomnieć, żeby dał szansę przedmówcy skończyć ;)Dziecko też człowiek, A że mały to nie ma znaczenia. Małych człowoeków też należy wysłuchać. Świetny tekst! Mój ojciec powinien to przeczytać.
Dzięki. A zmuszanie do siedzenia przy stole jest bez sensu. Też to pamiętam. Starsze pokolenie uważa, że to jakiś super przejaw kultury. A dziecko ma masę energii więc niech idzie szaleć nim się zestarzeje i sam będzie siedział ze starszymi. 🙂
Zdecydowanie tak! Z dzieckiem trzeba rozmawiać i poważnie traktować to, co ono ma do powiedzenia. My mamy taki zwyczaj, wymyślony zresztą przez naszą Rozalkę, że gdy siadamy wspólnie do stołu, żeby zjeść posiłek, z ust Rozalki pada sakramentalne: “Porozmawiajmy. Co Rozalka dziś robiła?” I zaczynamy rozmawiać o Rozalkowych sprawach: gdzie była, w co się bawiła, kogo spotkała itp. Czasem próbujemy z mężem przerzucić się jakimś zdaniem niezwiązanym z zasadniczym tematem, ale Rozalka szybko przywołuje nas do porządku 😉 Ostatnio też setnie się ubawiliśmy, kiedy nasza pociecha całą drogę podczas spaceru prowadziła wywód na temat różnych rodzajów butów i sposobów ich… Czytaj więcej »
Znam to doskonale, slyszalam setki razy – zwłaszcza od dziadka – ze nie mam głosu, podobnie jak ryby. Zawsze mnie to zastanawiało, bo na mój dziecinny rozum przecież miałam głos bo mówiłam, więc od początku czułam się oklamywana. Dodatkowo jeszcze, za każdym razem kiedy miałam swoje zdanie na jakikolwiek temat słyszałam: “nie pyskuj!” – to był zupełny cios poniżej pasa. Potrafiłam owszem odpyskowac ale nie robiłam tego na głos bo jednak szacunek do dorosłych miałam, pyskowalam w myślach. A kiedy wiedzialam ze mam rację i było dla mnie oczywiste że powinnam dorosłych wyprowadzić z błędu oni kazali mi się zamykać… Czytaj więcej »
Zgadzam się totalnie. Dom starości rozbawił mnie do łez:)