Sytuacja sprzed kilku miesięcy. Stoję z Mieciem w sklepie czekamy na naszą kolej do kasy. Obok nas, przy drugiej kasie zakupy robi mama kolegi Miecia z przedszkola. Syn pyta mamę: „Kupisz mi tego lizaka?” Na co mama zupełnie automatycznie pakując zakupy odpowiada: „Kiedyś”. Miecio słysząc tą rozmowę, sam zresztą miał ochotę na takiego lizaka, wzruszył ramionami i powiedział głośno: „Kiedyś czyli nigdy”. Obie się roześmiałyśmy, sprzedawczyni również. Mama kolegi rzuciła do Miecia: „Dzięki wiesz! Do tej pory działało” 🙂
Jakiś czas temu zapytaliśmy na naszej grupie „SuperStyler po godzinach” (klik) o wymówki, jakich najczęściej używacie, chcąc odwlec w czasie spełnienie zachcianek Waszych pociech. Wasze odpowiedzi umocniły nas w przekonaniu, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Zdecydowana większość z nas nie wie jak odmawiać dziecku.
Wymówkami, jak z rękawa
Jak pokazuje nasz superstylerowy sondaż, w kwestii odmawiania – my Rodzice, jesteśmy tak samo zgodni, jak i pomysłowi. Dominują zdania warunkowe, zaczynające się od „jak”. Kupię ci daną rzecz, jak podrośniesz, jak posprzątasz pokój, jak będę miała pieniądze, jak wygram w totka. No i nasz niekwestionowany mistrz – jak będziesz grzeczny. Co, jeśli dziecko jest już grzeczne? Zawsze może być jeszcze bardziej posłuszne. 🙂
Sami przyznaliśmy się do tego, że kiedyś na pytania Zyzia lub Miecia odpowiadaliśmy: „zobaczymy” lub „pomyślimy”. W naszym słowniku znaczyło to tyle co „na tę chwilę nie”, tylko w bardziej zawoalowany sposób. Miecio niestety dość szybko nas rozszyfrował i w kulminacyjnym momencie w sklepie wprost wypalił „Ok, czyli rozumiem, że to oznacza nie!”.
(Nie)strategiczne podejście
Jak jeszcze radzimy sobie z odmawianiem? Jak wspomniałam – repertuar jest bardzo szeroki. Od tłumaczącego „nie mam teraz pieniążków”, aż po podszyte lekkim zdenerwowaniem „a wiesz co ja bym chciała? Worek pieniędzy i gwiazdkę z nieba”. Pojawiło się też kilka jakże prostych, lecz skutecznych sposobów, jak wpisywanie wszystkich zachcianek na listę marzeń/życzeń. A następnie czerpanie z tej listy przy okazji różnorakich uroczystości. Zaczęliśmy stosować tę metodę z Mieciem. Wiecie co się okazało? Że część listy już po miesiącu, ba (!) kilku dniach była nieaktualna ;-).
Niektórzy z Was pisali wprost, że nie stosuje żadnych forteli. Metodą jest po prostu zaakcentowanie słowa „nie”, a następnie wytłumaczenie, dlaczego tak. I bynajmniej nie chodzi tu o „nie, bo nie”. Po prostu wiecie jak odmawiać dziecku.
Po co nam to „nie”?
Temat sposobów odmawiania nieoczekiwanie ewoluował w stronę zasadności odmawiania. Jakkolwiek byśmy się przed tym nie bronili, finalnie musimy jednak przyznać, że żyjemy w czasach rosnącego konsumpcjonizmu. Jako społeczeństwo stajemy się coraz bardziej zamożni, a my z Jankiem jako pokolenie lat ’80 (z tzw. „pogranicza”) pamiętamy wciąż jak to było, gdy nic nie było. A na pewno nie tyle, ile jest teraz.
Często sami sobie coś kupujemy od razu, w momencie, kiedy pojawi się bodziec, zachcianka. Myślimy, że skoro ja nie odmawiam sobie nowej pary butów, jak tylko najdzie mnie ochota, to czemu miałabym odmawiać zabawki naszemu dziecku. Takie czasy, takie pokolenie, które moglibyśmy nazwać pokoleniem natychmiastowej gratyfikacji.
„Ale mamo, przecież wszyscy mają ten model telefonu”
Spełnianiem zachcianek latorośli próbujemy również zagłuszyć nasze wyrzuty sumienia. Wyrzuty związane z tym, że nas z tymi dziećmi nie ma. Jesteśmy w pracy i zarabiamy pieniądze, by mieć na te wszystkie zachcianki. I tak biegniemy w tym kołowrotku, goniąc własny ogon.
Lata ’90 na dorobku
Pamiętam z dzieciństwa opowieść mojej koleżanki, której rodzice bardzo dużo pracowali. Jak to się wtedy mawiało – dorabiali się. Wychodzili, skoro świt, a wracali późnym wieczorem, kiedy ona zazwyczaj już spała. Komunikowali się za pomocą niani, na którą mogli sobie pozwolić. Mieli również takiego analogowego Messengera – karteczki przyczepiane magnesem do drzwi lodówki. Prócz informacji o postępach w nauce czy ocenach, koleżanka nie raz prosiła za pomocą tego środka komunikacji o jakieś drobne kieszonkowe. Zazwyczaj nie było to więcej niż 20-30 zł, raz na jakiś czas. Za każdym razem na drugi dzień znajdowała pieniądze przypięte do lodówki. Niesamowicie brakowało jej bliskości rodziców, nie raz chciała, by nawet się na nią zezłościli. Żeby jakkolwiek zareagowali, poświęcili jej uwagę. W tym celu często zaniżała na owych karteczkach swoje oceny. Zero reakcji. W końcu posunęła się do zabiegu, na który w jej mniemaniu rodzice powinni byli zareagować na 100%. Poprosiła ich o 300 zł z adnotacją, że to bardzo ważna sprawa. Spodziewała się, że mama czy tata przyjdą do jej pokoju. Zainteresują się chociaż celem na jaki miały pójść pieniądze. Myślała, że przyjdą do jej pokoju porozmawiać, nawet kosztem tego, że mieliby ją obudzić. Jak możecie się domyślać, zamiast tego znalazła przypięte trzy banknoty stuzłotowe do lodówki. Założę się, że historia mojej koleżanki z lat ‘90 nie jest wyjątkiem.
Rozpieszczone jak dziadowski bicz
Co ciekawe, z badań wynika, że 1/3 naszego społeczeństwa uważa, że obecne pokolenie dzieci jest niesamowicie rozpieszczone. Dokładnie taki sam procent rodziców nie odmawia swoim dzieciom absolutnie niczego. Tłumaczą to tym, że nie chcą, by ich dziecko było gorsze od rówieśników. Boją się, że to mogłoby doprowadzić do jego wykluczenia z grupy społecznej.
„Dziecko, bo jak ja byłam mała…”
Z jednej strony dajemy, kupujemy i pobłażamy, a z drugiej strony ubolewamy, że nasze pociechy totalnie nie potrafią się cieszyć z czegokolwiek. Tak prawdziwie cieszyć. Z rozrzewnieniem wspominamy czasy, kiedy przy wigilijnym stole nie mogliśmy się skupić na jedzeniu karpia, czy delektowaniu smakiem pierogów. Nasz wzrok wciąż obsesyjnie wręcz uciekał w kierunku choinki i misternie zapakowanych pakunków pod nią. Potrafiliśmy się cieszyć z nawet małych upominków. Celebrowaliśmy ten czas oczekiwania na nie.
Jednak czy aby na pewno tak było? Czy przypadkiem troszkę nie idealizujemy tych czasów dzieciństwa? Może to brak dorosłych problemów i szeroko pojętej beztroski sprawia, że troszkę wyolbrzymiamy naszą fascynację tamtymi czasami? Na to pytanie każdy będzie musiał odpowiedzieć sobie sam.
Podatek od beztroski
Nagradzamy, kupujemy, a czasem nawet przekupujemy. Zagłuszamy własny głos rozsądku, że naszym dzieciom może przyjść za to kiedyś zapłacić. Bo w życiu nie ma tak, że nam wszystko jest dane. My to przecież wiemy. To czemu nie przekazujemy tej wiedzy dalej? Przecież nie chcemy, żeby nasze dzieci wyrosły na totalnych finansowych ignorantów, którzy nie będą potrafili zarządzać pieniądzem. My już na tym etapie staramy się stawić temu czoła. Powoli uczymy Miecia wartości pieniądza. Dostaje małe kieszonkowe za drobne prace domowe i ma ustalony cel, na który odkłada.
Oczy jak u kota ze Shreka
Czemu więc nie odmawiamy. Albo odmawiamy „na około” – czyli posiłkujemy się tymi zwrotami, które padły w komentarzach na grupie. Jedną z opcji jest fakt, że nie chcemy dziecku zrobić przykrości samym słowem „nie”. Możemy też się obawiać, że nasz cherubinek urządzi nam dziką scenę histerii w zatłoczonym centrum handlowym. Obawy są poniekąd uzasadnione. To prawda, dzieci nie chcą słyszeć słowa „nie”, ale naprawdę go potrzebują.
Odmawianie w białych rękawiczkach
Robię absolutnie wszystko, żeby moi chłopcy mieli szczęśliwe dzieciństwo. Dlatego mówię „nie”. Wiem, że takie mikro-frustracje, jakie wzbudza w nich odmowa buduje ich odporność na niepowodzenia w przyszłości. Wzmacnia ich hart ducha. W ten sposób uczymy ich obowiązujących norm społecznych, jak również istnienia i przestrzegania granic. Dzieciaki muszą doświadczyć odmowy, tak jak będą jej doświadczać w dorosłym życiu. Nie zgadzając się na wszystkie zachcianki Miecia i Zyzia uczymy ich też sztuki kompromisu. W jaki sposób? Kiedy po całym dniu sesji zdjęciowej Mietek chce się bawić, mówię mu „Nie teraz Mieciu. Jestem zmęczona po całym dniu pracy. Daj mi chwilę, odsapnę, napiję się kawy i wtedy się z Tobą pobawię”. I wiecie co? Działa! Bez krzyków i marudzenia. Czasami tylko poprosi mnie żebym szybciej miła kawę. 😉
„Jak mówić, by dzieci nas słuchały”
Czyli odwieczny problem każdego rodzica. Jednak nie taki wilk straszny, jak go malują. Moje sposoby na chłopaków? Oto sześć sprawdzonych patentów!
Po pierwsze nie przesadzam z komunikatami „nie”. Bo stracą swoją moc i dzieciaki przestaną na nie w ogóle reagować. Uodpornią się i wytną je ze zdania. Zamiast „nie skacz po kałużach” usłyszą zaproszenie do skakania po wodzie. Mózg samoistnie usunie słowo „nie” z naszej wypowiedzi. A tak w ogóle, czy ten komunikat jest w ogóle potrzebny? Może wystarczą kalosze, płaszcz przeciwdeszczowy i spodnie na zmianę. Odsiej zbędne „nie” i zostaw tylko te naprawdę istotne.
Po drugie, staram się zamieniać komunikaty negatywne na pozytywne. Tak, żeby zniwelować sam fakt zabraniania czegoś. Poza tym pokazuję w ten sposób Mieciowi, czy Zyziowi, że zawsze jest jakaś alternatywna opcja, inny punkt widzenia. Coś w stylu: Lepiej zróbmy coś innego – będzie fajnie!”
Po trzecie, zawsze uzasadniam swoją odmowę. W naszym słowniku „nie, bo nie” nie funkcjonuje. Przy tym staram się, by to uzasadnienie było zgodne z prawdą, krótkie, ale treściwe. Nie oszukuję chłopaków, bo to też byłoby anty-przykładem prawidłowego zachowania. A wiadomo, że każde kłamstwo ma krótkie nogi.
Po czwarte, liczę się z konsekwencjami tej odmowy. Czyli wiem, że może być płacz, histeria i cały repertuar dziecięcego buntu. No trudno! I ja i oni muszą sobie z tym poradzić. Dopuszczam te ich emocje i szanuję je, dając chłopcom prawo do ich okazywania. Kiedy apogeum grozy minie, póki co z Mieciem (bo Zyzio jest jeszcze trochę za mały) rozmawiamy o tych jego odczuciach. Nazywamy je, a przez to oswajamy. Oj za to Zyzio bywa małym furiatem 😉 – to z kolei prawdziwa szkoła cierpliwości dla nas.
Po piąte, gramy z Jankiem w jednej drużynie. To znaczy, że oboje konsekwentnie mówimy jednym głosem. Nie ma opcji, by Janek na coś pozwolił, na co ja przed chwilą się nie zgodziłam. To bardzo ważne, by chłopcy wiedzieli, że nie ugrają nic na tym, że pójdą do tej drugiej „słabszej” strony. A i tak momentami starają się nami grać. Paradoksalnie to wzmacnia poczucie bezpieczeństwa u dzieci. Dzięki temu rodzice są postrzegani jako silna jednostka, która zawsze będzie dla nich oparciem.
Ostatni punkt, szósty, ale nie mniej ważny niż pozostałe. Staramy się chłopcom wytłumaczyć różnicę między potrzebą, a zachcianką. Pomaga nam w tym wspomniana już lista marzeń. Jeśli coś nadal na niej jest pomimo upływu dni, uznajemy tę rzecz jako realną potrzebę. Potrzebę, która oczywiście nie może zostać niezaspokojona 😉.
Tutaj (klik) i tutaj (klik) znajdziecie również nasze wcześniejsze artykuły dotyczące wychowywania dzieci.