Przedwczoraj dostałam wiadomość od jednej z was, drogie czytelniczki, z pytaniem o to, jak i w ogóle czy oddać dziecko do żłobka i nie zwariować. I choć ja, z moją ogromną potrzebą niezależności wręcz marzyłam o tym, żeby oddać Miecia do żłobka, to w 100% rozumiem mamy, których serce na samą myśl o zostawieniu dziecka pod opieką „obcych” pęka na drobne kawałki. Ponieważ nie wiedzą, dlaczego warto posłać dziecko do żłobka. Dlatego dziś chciałabym wam przedstawić to zagadnienie z punktu widzenia dziecka. Trochę na ten temat poczytałam, a jeszcze więcej przegadałam z psychologiem dziecięcym i mam dla was sporą garść otuchy. Czy dziecko w żłobku to dobry pomysł? Chcecie wiedzieć?
Dziecko też człowiek
Praca domowa na dziś: zmieńcie perspektywę. Spójrzcie na swoje dzieci jak na pełnoprawnego człowieka, a nie jak na najkruchszą lalkę z saskiej porcelany. Wiem, jest to dość trudne. Sama do dziś mam z tym problem, bo przecież Miecio jest taki malutki, taki bezbronny i przecież bez nas, mamy i taty, nie przeżył by jednego dnia na tym świecie. Wszystko to jest prawdą, ale nie zapominajmy, że dziecko mimo młodego wieku ma już swoje sprawy. Dlatego zwracajmy uwagę na samodzielność i prywatność dziecka, bo jest odrębnym bytem, który potrzebuje też „pozałatwiać swoje tematy na mieście”. 🙂 Czyli na przykład pobawić się klockami bez udziału rodziców, pooglądać książeczkę w samotności bez przytłaczającej atencji starych czy samemu zjeść miskę zupy zalewając się nią niemiłosiernie.
Dziecko musi umieć być samo. Wierzcie mi lub nie, ale to wpływa na prawidłowy rozwój dziecka. To nasz obowiązek jako rodziców, by wychować dzieci samodzielne, bo nawet jeśli nie puścimy ich do żłobka czy nie oddamy w ręce „obcej” niani, to kiedyś przecież będą musiały pójść chociażby do szkoły. Im później usamodzielnimy dziecko, tym trudniejszy będzie to proces dla niego i dla nas. Sami widzicie, że powody, dla których warto posłać dziecko do żłobka są przekonujące. Dziecko w żłobku to dobry pomysł.
Mamoooo, nudzi mi się!
To był jeden z najczęstszych tekstów, które powtarzałam mojej mamie w mojej 8-letniej „jedynaczej” karierze. Później na świecie pojawił się mój brat, a ja zaliczyłam upadek z wysokiego konia. 100% atencja skierowana przez prawie 10 lat na mnie została mi brutalnie odebrana. Pamiętam, że moja mama przyzwyczaiła mnie do tego, że nie byłam w stanie sama odrabiać lekcji bez wpatrzonych we mnie oczu rodziców. I tu wcale nie chodziło o to, żeby ktoś mi w tych lekcjach pomagał. Chodziło bardziej o to, żeby ktoś ze mną był, ktoś na mnie patrzył, ktoś mi towarzyszył. Z odprowadzaniem do przedszkola był istny koszmar, bo każdego dnia robiłam aferę godną najlepszej płaczki pogrzebowej. Mama musiała mnie usypiać do 9 roku życia, bo sama nie potrafiłam zasnąć.
Przez bardzo długi czas nie potrafiłam sama zająć się sobą. Nie umiałam bawić się w pojedynkę. Stąd tekst: „Mamooo nudzi mi się!”, na który moja mama odpowiadała zawsze: „To się rozbierz i ubrań popilnuj”. 😉 A musicie wiedzieć, że miałam całą stertę zabawek, gier, kredek i plasteliny. O nudzie nie było mowy. Z perspektywy czasu dobrze wspominam ten czas, bo czułam się bezpieczna. Ale to bezpieczeństwo towarzyszyło mi tylko wtedy, kiedy w pobliżu była mama lub tata. Kiedy traciłam ich z oczu mój świat się walił. Usamodzielnienie dziecka nie było priorytetem dla moich rodziców.
Janek miał podobnie. Do czwartego roku życia całe dnie spędzał z mamą i babcią w domu. Poszedł do przedszkola i zaczął się dramat. Do dziś wspomina to jako jedną z większych traum. Opowiadał mi jak przez pierwszy miesiąc całymi dniami stał pod ścianą z rękami złożonymi z tyłu, wzrokiem wpatrzonym w wypłowiałą wykładzinę tęskniąc za mamą. Samodzielność dziecka była mu bardzo obca i niepożądana w tym czasie.
Dzielny Mieczysław!
Z Mieciem jest zupełnie inaczej. Pierwszy raz poszedł do żłobka na dzień przed ukończeniem pierwszego roku. Nie będę przed wami zgrywała bohaterki. Mi też było ciężko, nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że ktoś może się nim zająć równie dobrze jak ja czy Janek. Przetrwałam pierwszy dzień, tydzień, miesiąc, a następnie rok. Dziś żyję w świadomości, że żłobek to najlepsze co mogłam „zrobić” własnemu dziecku. Widzę jak ważny jest dla niego kontakt z innymi dziećmi, jak wiele uczy się od rówieśników. Jak bardzo jest samodzielny w niektórych codziennych czynnościach. Widzę, że mój dwulatek ma swoje sprawy. On już wie, a może tylko instynktownie czuje, że poza mamą i tatą jest też inny świat. I ten świat też jest atrakcyjny i przyjazny. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że dziecko w żłobku to dobry pomysł. Mnie takie powody, dla których warto posłać dziecko do żłobka bardzo przekonują, a Was?
Oddaj mi moją przestrzeń, czyli prywatność dziecka i mamy
W pierwszych tygodniach życia Miecia nie potrafiłam się z tym pogodzić. Przez całą ciążę czytając mądre poradniki i konsultując się z innymi mamami nikt nie powiedział mi, a może zwyczajnie tego nie słyszałam, że rodząc dziecko zupełnie stracę swoją niezależność. No może nie tak zupełnie… Trochę dramatyzowałam albo po prostu górę wziął baby blues, ale przez cały urlop macierzyński jakaś cząstka mnie wołała o niezależność. Balans odzyskałam w dniu kiedy Miecio poszedł do żłobka. I choć każdego dnia o 16.00 czekałam w blokach startowych, by pojechać po niego do żłobka, usychając w między czasie z tęsknoty, to poczułam, że trochę odzyskałam swoje dawne życie.
Wszystko nabrało nowego rytmu, który mi bardzo podpowiadał, a ja poczułam się prawdziwie szczęśliwa. Nie uważam jednak, że takie rozwiązanie jest dobre dla każdej mamy. Dla mnie było najlepsze. Miałam kawałek siebie tylko dla siebie. Jeśli zmagacie się z baby blues to zastanówcie się, czy dziecko w żłobku to dobry pomysł, ponieważ taka rozłąka może pomóc Waszemu samopoczuciu.
Zluzuj pępowinę
Ktoś za chwilę zapyta: a czy rok to nie za wcześnie żeby odcinać pępowinę? Wszak dziecko jeszcze takie malutkie… Na tego typu drastyczne kroki przyjdzie czas w 18 –te urodziny. Pamiętajmy jednak, że tu nie chodzi o pozostawianie dziecka samopas na całe dni. Jedynie o to, by dziecko przyzwyczajało się do tego, że mama bądź tata czasami znikają z pola widzenia i wtedy świat wcale się nie wali. Dziecko takie rzeczy na początku wyczuwa instynktownie i zadziwiająco szybko potrafi dostosować się do takiej sytuacji. Dużo szybciej niż niekiedy młoda mama, która przeżywa takie rzeczy dużo bardziej. Rada jest więc prosta: nie przecinaj pępowiny, ale ją delikatnie poluzuj i pozwól na niewielkie usamodzielnienie dziecka.
Nie doszukuj się emocji, których nie ma
A wszystkiemu winna jest nasza wrodzona umiejętność do nadinterpretacji wydarzeń. My kobiety mamy to we krwi. Widząc uśmiechającego się do nas przystojniaka w autobusie zastanawiamy się dlaczego ów kawaler się z nas śmieje. Szef za cicho odpowie nam dzień dobry, a my już pakujemy nasze służbowe biurko w oczekiwaniu na wypowiedzenie. Z dziećmi robimy tak samo. Przypisujemy im emocje, których próżno szukać w rocznym dziecku. A wszystko przez czytanie o prawidłowym rozwoju dziecka. Dla niego świat jest zdecydowanie prostszy. Widzę to po małym Mieciu. Kiedyś myślałam, że za każdym razem, kiedy zostawiam go w żłobku on się na mnie obraża. Jakież było moje zdziwienie kiedy wracałam po niego po kilku godzinach, a on beztrosko, z nieskrywaną radością rzucał mi się w ramiona.
O fochu nie było mowy. Jeśli tylko dzieckiem opiekuje się ktoś kto się na tym zna, wykazujący atencję i empatię, to nie mamy co dopisywać sobie scenariuszy w głowie. Że gdzieś pomiędzy obiadem, a drzemką nasze dziecko dopada nostalgia za mamą i chęć ucieczki ze żłobka. Warto pamiętać, że w takich miejscach jest określony harmonogram każdego dnia, a dzieci mają plan wypełniony do ostatniej minuty. Nikt tam nie ma czasu na tęsknotę za mamą. W przedstawionej przeze mnie logice jest spore uproszczenie, ale chcę was po prostu drogie mamy uspokoić. Udowodnić wam, że wcale nie jesteście złymi i wyrodnymi matkami zostawiając dziecko w żłobku czy z nianią. Macie prawo do własnego życia, nawet po urodzeniu dziecka. Tak samo wasze dziecko ma prawo do własnego życia i własnych spraw. A waszym obowiązkiem jest uszanowanie też dorastającej w maluchu niezależności. Prywatność i samodzielność dziecka jest równie ważna, co jego zdrowie.
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Widząc moją trójkę dzieci nie widzę żadnego wzoru na żłobek i przedszkole. Te, które poszły do żłobka, tulą się do mnie i potrzebują tak samo jak te, które zostały ze mną w domu. Chyba największa rewolucja działa się we mnie, kiedy dzieci były albo nie były ze mną.
Super tekst! Wyważony, bez narzucania swego zdania, dopuszczający możliwość, że ktoś może mieć inny punkt widzenia, inne emocje. Za to Cię bardzo cenię, Marto. Ja czasem żałuję, że pozwoliłam się Rózi tak bardzo do mnie przywiązać. Nie wiem, jak to będzie z przedszkolem czy szkołą. Staram się być optymistką, że moja przylepka dorośnie do bycia bez mamy. Ale czasem się martwię, że będzie trudno… To jest w rodzicielstwie najgorsze, że w większości spraw postępujesz intuicyjnie (jeśli ufasz swej intuicji), a nie masz żadnej gwarancji, że to nie wyprowadzi Cię na manowce.