Dwa lata temu, w sierpniu napisałam Wam tekst o moich wątpliwościach czy powinniśmy mieć drugie dziecko . Całość możecie przeczytać tu (klik). Wtedy jeszcze nie miałam zielonego pojęcia, co czeka mnie w najbliższych miesiącach. Nie przypuszczałam, że remont mieszkania będzie tak stresujący, że Zygmunt urodzi się dwa miesiące za wcześnie, i że blog tak się rozrośnie. Nie mogłam tego wiedzieć, ale chyba bym nie chciała, bo zawczasu bym się tym wszystkim przejmowała. Życie przez ten czas postawiło mnie w wielu trudnych sytuacjach, ale dałam radę. Dlatego dziś odpowiadam na moje obawy, o których pisałam w artykule sprzed dwóch lat.
Moja relacja z Mieciem
Martwiłam się o mój wspólny czas z Mieciem. Zupełnie niepotrzebnie, bo kiedy Zyzio pojawił się w naszym domu, to Miecio od początku zachowywał się tak, jakby młodszy brat był z nami od zawsze. Owszem, zdarzają się sceny zazdrości, ale ostatnimi czasy częściej urządza je Zygmunt niż Mieczysław. Mamy trochę chwil sam na sam, ale też uwielbiamy spędzać czas razem. Najważniejsze w całej tej sytuacji jest jednak to, że wszystko wydarzyło się bardzo naturalnie. Nie było tekstów w stylu: „Mamo, zabierz braciszka z powrotem do szpitala”, albo „Ja już go nie chcę”. Być może łatwiej mi jest oceniać tę sytuację właśnie dlatego, że historia potoczyła się bardzo łagodnie, choć początek był burzliwy i niespodziewany.
Janek, Janeczek…
Martwiłam się o moją relację z Jankiem. I słusznie, bo nigdy nie mieliśmy tak trudnych momentów, jak po pojawieniu się drugiego dziecka. Nie będę Wam mydlić oczu, że obecnie przeżywamy renesans naszego związku. Wręcz przeciwnie. Romantyzm i robienie sobie niespodzianek odłożyliśmy na bliżej nieokreśloną przyszłość i obecnie staramy się walczyć o każdą chwilę dla siebie. Jest trudniej, bo pracujemy razem. Poza tym Janek jest typem człowieka, który nade wszystko ceni sobie święty spokój, podczas gdy ja uwielbiam, kiedy dużo się dzieje. Ja jestem romantyczką, on pragmatykiem i teraz kiedy jest tak ciężko, te różnice zaznaczają się bardziej. Nasza miłość bardzo ewoluowała, ale jest też poważniejsza i ma solidniejsze podstawy.
Z łezką w oku obserwujemy znajomych z krótkim stażem, których zajmuje to, że ktoś od kogoś dostał SMSa, albo że ktoś się za kimś obejrzał, że obserwuje swoich eks na Facebooku, albo że zadzwonił o 5 minut za późno. My już nie mamy takich problemów. Poziom naszego zaufania jest tak wysoki, że nie trawią nas takie tematy. Ale etap, w którym obecnie jesteśmy, ma swoje uroki. Jest ciężko, ale czuję, że mam w Janku pełne oparcie. Mimo to ostatnio pakowałam walizki. ☺ Choć teraz zdarza mi się to naprawdę rzadko.
A co ze mną?
Martwiłam się o siebie. Czy znajdę czas na to, by podobać się sobie. I tu pełne zaskoczenie, bo drugie dziecko ogarnęło mnie bardziej niż pierwsze, choć cyferki z PESELu nie pomagają. Trudniej wracało mi się do formy sprzed ciąży za drugim razem, ale też miałam z tego większą satysfakcję. Udało mi się za to jeszcze lepiej ustalić priorytety. Prawie zupełnie zrezygnowałam z wypadów na kawusię i rozmów o niczym. Wykruszyły się prawie wszystkie „nibykoleżanki”. Realizuję tylko te projekty w moim życiu, w których widzę większy sens. Nie łapię 10 srok za ogon. Wolę zrobić mniej, a lepiej, choć nauczyłam się też robić szybciej. A na realizację wielkich marzeń daję sobie rok. W ciągu ostatnich dwóch lat sporo z nich udało się już spełnić.
Co dalej z blogiem
Martwiłam się o bloga. Czy znajdę czas na to, by dalej go tworzyć. Dacie wiarę? Dziś, kiedy na stronie potrafi pojawić się nawet pięć nowych tekstów w tygodniu (tak było przed wakacjami), aż trudno mi uwierzyć, że mogłam dopuszczać do siebie takie wątpliwości. A jednak. Kto śledzi nas dłużej ten wie, że dopiero po narodzinach Zygmunta nasz blog zyskał to coś. Coś, co nieustannie pcha nas do przodu. Wydaje mi się, że my sami odkryliśmy na czym to właściwie polega i odnaleźliśmy w tym siebie. Martwiłam się o naszą kreatywność, a prawda jest taka, że dopiero teraz możemy w tej kwestii naprawdę rozwinąć skrzydła. Dobrze się stało.
Baby Blues…
Martwiłam się, że znów dopadnie mnie baby blues. Tego bałam się najbardziej, bo pamiętam jak ten drań rozłożył mnie na łopatki za pierwszym razem. Było mi potwornie ciężko. Przez pierwsze miesiące żyłam w przeświadczeniu, że zniszczyłam sobie życie. Na nic wsparcie Janka, Mamy, Brata i Taty. Każdy centymetr mojego ciała odczuwał smutek. Patrzyłam na słodkiego Miecia leżącego w łóżeczku i nie czułam nic prócz strachu. Długo czekałam na pozytywne uczucia i wszechogarniającą miłość. Bałam się, że jeśli dopadnie mnie za drugim razem, to rozwali całe nasze dotychczasowe życie na kawałeczki.
Ale tak się nie stało. Może dlatego, że Zyzio był wcześniakiem i to bardzo szybko sprowadziło mnie na ziemię. W głowie miałam tylko jedną myśl: żeby był zdrowy, żeby wszystko skończyło się dobrze. Wiedziałam też, że nawet jeśli dopadnie mnie baby blues, to nie powinnam się tym stanem obwiniać. Przy narodzinach Zygmunta wiedziałam, że za wszystkie te złe emocje odpowiedzialne są hormony. Przy Mieciu nie miałam o tym zielonego pojęcia.
Moja historia jest idealnym przykładem na to, że drugi raz jest o wiele łatwiejszy, niż ten pierwszy. Poza tym życie pokazało mi, że każde dziecko jest inne, a w sercu mamy jest miejsce nawet dla kilkunastoosobowej gromadki. Trochę inaczej wyobrażałam sobie nasze życie we czwórkę, ale tak jak jest teraz jest dobrze. Ciekawe czego obawiałabym się przy trzecim dziecku? 😉
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Czyli mówisz, że mam jednak decydować się powoli na drugie? Haha. :d Kurcze szczerze, to jestem pełna obaw – bo … A już nawet nie chce wymieniać, bo pewnie sama wiesz jak jest. Ale czy przekładać macierzyństwo na późniejsze lata?
No tak, i też ważne – “nibykoleżanki”. Powoli ogarniam ten temat.