Długo bałam się zostać z Mieciem sam na sam. Gdy dopadła mnie depresja po porodzie wszystko mnie przerażało. Najbardziej przerażała mnie perspektywa samotności z moim własnym dzieckiem. Bałam się, choć sama nie byłam w stanie sprecyzować ani źródła mojego lęku, ani tego, czego konkretnie się bałam. Część z was mnie zrozumie, a części to, co napisałam, wyda się to absurdalne. Przyznaję: przez długi czas w moim macierzyńskim życiu bałam się moich własnych dzieci. Bałam się naszego sam na sam. I pewnie nigdy bym się z wami nie podzieliła tymi mrocznymi przemyśleniami gdyby nie to, że parę dni temu spotkałam mamę trójki dzieci, która przyznała mi to samo: „panicznie bałam się tego, że mój mąż zostawi mnie z dziećmi sam na sam. Bałam się tego, że one mnie wykończą. Że coś im się stanie. Że zrobią coś sobie albo zrobią coś mi. Absurd co?” Niekoniecznie…
Trudne początki miłości i depresja po porodzie
Może to kwestia baby bluesa, który trwał zdecydowanie za długo. Może to poczucie rzucenia na głęboką wodę, dezorientacja i wybicie z rytmu starego, dobrze znanego życia. Nie wiem, co było powodem tego, że panicznie bałam się swoich dzieci i przez długi czas miałam wrażenie, że one dążą do tego, by zrobić mi na złość. Początki macierzyństwa były dla mnie bardzo trudne. Pisząc to, dostrzegam absurd tej sytuacji, ale naprawdę tak czułam na początku. Szczególnie przy Mieciu miałam wrażenie, że ten mały chłopiec staje na głowie, żeby mi dokopać. Zawsze, kiedy w duchu modliłam się o przespaną noc, bo następnego dnia czekało mnie coś naprawdę ważnego, on urządzał mi totalny Sajgon.
Zaczynał płakać w momentach, kiedy najbardziej pragnęłam, by był spokojny. Robił obciach w sytuacjach, w których tak bardzo chciałam utrzymać go w ryzach. Dziś zdaję sobie sprawę, że jak nikt inny od początku potrafił wyczuwać mój stres i zdenerwowanie. Dla niego to też było sytuacją stresową i reagował inaczej, niż bym tego oczekiwała. Dlatego na początku tak trudno było nam się zgrać. Dlatego tak długo jego zachowanie odbierałam jako afront. Depresja po porodzie w niczym nie pomagała. Właśnie z powodu takich sytuacji odczuwałam lęk przed macierzyństwem.
Nie zostawiaj mnie z nim
Przez pierwsze dwa lata życia Miecia, panicznie bałam się zostawać z nim sam na sam. Co ciekawe, kiedy to już się działo, nigdy nie spotkało mnie nic złego. A mimo to zawsze, kiedy miałam z nim zostać sama, panikowałam. Bałam się, że nie dam sobie rady, że życie postawi mnie w sytuacji bez wyjścia. Dziś wiem, że tamto myślenie jest pokłosiem baby bluesa, który mocno namieszał mi w głowie. W końcu depresja poporodowa to nie przelewki. Ale było coś jeszcze…
Olśnienie
W pewnym momencie mnie olśniło. Zrozumiałam, że nie bałam się Miecia, a bałam się odpowiedzialności, jaka na mnie spoczywała. Bałam się ponosić odpowiedzialność za małą istotę samotnie. Wolałabym, by ciągle ktoś przy mnie był. Myślałam, że jakby coś się zdarzyło, to zawsze będę miała świadka, że ktoś mi pomoże, wesprze, zareaguje. Banał? Okazuje się, że stając się mamami zupełnie niespodziewanie, bierzemy 100% odpowiedzialności za nowe życie. I nie tylko w sensie prawnym, ale też tak po ludzku, na co dzień, karmiąc, przewijając, opiekując się, nosząc, wożąc. Świadomość tej odpowiedzialności bywa przytłaczająca. Tak bardzo chciałam być odpowiedzialnym rodzicem, że nie pozwalałam sobie na cieszenie się macierzyństwem. Strach o dziecko towarzyszy rodzicom przez cały czas, ale sami przyznacie, że strach o małe dziecko jest o wiele większy!
Dwie kreski spokoju
W drugiej ciąży nabrałam pewności siebie jako mama. Wrzuciłam na luz. Po raz pierwszy wtedy spojrzałam na macierzyństwo z perspektywy czasu i pomyślałam: daliśmy radę – ja dałam radę. Przeżyłam, mam szczęśliwe dziecko i sama czuję się szczęśliwa. Nauczyłam się, jak pokonać nadmierny lęk o dziecko. Brak werbalnego, obustronnego kontaktu z moim pierworodnym w pierwszych miesiącach jego życia sprawił, że wielokrotnie nadinterpretowywałam jego zachowanie dopisując sobie, że on na pewno chce mi tym czy tamtym zrobić na złość. To dziwne, ale przez pewien czas intuicyjnie traktowałam moje dziecko, jako mojego wroga. Człowieka, który robi mi pod górkę.
Może to dlatego, że to z jego pojawieniem się, utożsamiałam zmianę w życiu, która wywarła tak duże piętno. A może dlatego, że panicznie bałam się odpowiedzialności, która na mnie spadła. Kiedy myślę sobie o tym, z perspektywy dwukrotnej mamy kochanych brzdąców, uważam, że macierzyństwo na początku srogo mnie przeczołgało. A może nie samo ono, ale to, jak do niego podeszłam. W końcu bać się o dziecko może każdy rodzic, a nawet powinien, ale bać się dziecka nie powinien żaden. Tak czy siak – początki nie były łatwe. Cieszę się, że miałam w sobie tyle siły, by mówić głośno o tym, co mnie uwiera, czego się boję i co mi nie odpowiada.
Wsparcie
Wsparcie Janka okazało się kluczowe w zrozumieniu mojej nowej życiowej roli i zaprzestaniu poszukiwania drugiego dna w zachowaniu moich dzieci. Jeśli choć jedna mama, która czuje podobnie, przeczyta ten tekst i wrzuci na luz, to będę przeszczęśliwa. Mnie osobiście zabrakło takiego spokojnego głosu rozsądku wtedy, kiedy odchodziłam od zmysłów i myślałam, że coś ze mną, jako mamą, jest nie tak.
Początki macierzyństwa bywają trudne. Depresja po porodzie jest częsta, mamy muszą się z nią zmagać i często nie dostają wsparcia od rodziny. Właśnie dla tych z Was pragnę napisać, żebyście się nie zadręczały, bo te chwile prędzej czy później przeminą.
[ad name=”Pozioma responsywna”]