Chrzest Janka odbył się w Tworkach. Dokładnie tam, gdzie do dziś znajduje się jeden z największych, jeśli nie największy szpital psychiatryczny w Polsce. Jan był chrzczony tak zwanym rodzinnym hurtem, razem z o trzy lata starszym kuzynem. Dawniej rodziny nie zastanawiały się, kiedy zrobić chrzest dziecku – nie miało to właściwie większego znaczenia. Wspomnień i anegdot z tego wydarzenia brak. Może jeszcze tylko ta, na temat księdza, który tego chrztu udzielał. Był to ksiądz Roman Indrzejczyk. Późniejszy kapelan Lecha Kaczyńskiego. Ten sam, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Rodzice Janka wybrali go, bo w latach osiemdziesiątych był silnie związany z opozycją antykomunistyczną, a poza tym był bardzo rozsądnym i mądrym księdzem.
Cofnijmy się wstecz
Miałam niecały miesiąc, kiedy moi rodzice zdecydowali się mnie ochrzcić. To był 5 stycznia 1986 roku. Zima była sroga, śnieg skrzypiał pod butami, jak przystało na mrozy w tamtych czasach. W mojej rodzinie to było spore wydarzenie, dlatego zjechali się wujkowie i ciotki z dalekich stron. Przed chwilą tato opowiedział mi, że jak tylko odebrał ich z pociągu, to do domu szli lodem przez jezioro, tylko po to by, skrócić sobie drogę na zatykającym dech mrozie. Zostałam ochrzczona w kościele, w którym kilka lat wcześniej moi rodzice wzięli ślub. W tym samym zresztą kościele my ślubowaliśmy sobie miłość, w tym samym chrzciliśmy Miecia, a dziś Zyzia.
Ten kościół ma dla mojej rodziny ogromne znaczenie. Mam piękne, czarnobiałe zdjęcia z tegoż dnia. Wszyscy w mięsistych kożuchach i włochatych czapach, a pośrodku ja, w ramionach uśmiechniętej mamy, w pięknym haftowanym beciku i długiej sukni, która była elementem przechodnim w naszej rodzinie.
Dwa zupełnie inne podejścia
Nasze drogi, jeśli chodzi o wiarę, zupełnie się rozminęły. Start mieliśmy podobny, a dziś dla mnie wiara nadal jest ważnym elementem życia codziennego, podczas gdy dla Janka straciła swą wartość. I choć nie wiemy, jak potoczą się losy naszych dzieci, to obydwoje chcemy dać im to, co my sami dostaliśmy na starcie i to co z perspektywy czasu uważamy za ważny element początku naszego życia.
Żyjemy w bardzo zmiennych czasach
Kiedyś jedna znajoma opowiadała mi o chrzcie swojego dziecka z rozbrajającą szczerością wyznając, że ani ona ani mąż nie są ludźmi wierzącymi. Naturalnym wydało mi się wtedy pytanie, po co to robi? Powiedziała, że o reszcie zdecyduje dziecko, ale zarówno ona jak i on byli ochrzczeni i dlatego zdecydowali się na ten krok. Poza tym, powiedziała mi o jeszcze jednym aspekcie, którego ja wcześniej nie brałam pod uwagę. Żyjemy w bardzo zmiennych czasach. Nasze babcie i prababcie pamiętają czasy wojny. Kiedyś chrzczono dzieci bardzo szybko, tuż po porodzie również dlatego, by pozostał po nich ślad… w księgach kościelnych. Są one bowiem nieocenionym źródłem wiedzy, z którego często korzystają ludzie w poszukiwaniu swoich korzeni. To tam najłatwiej znaleźć ślady naszych przodków. Ciekawe spojrzenie na temat samego chrztu…
W naszym przypadku chrzest miał jeszcze wartość, z której skorzystaliśmy tu i teraz. Mam na myśli spotkanie w szerszym, rodzinnym gronie, na które na co dzień zwyczajnie nie mamy czasu.
Tradycje rodzinne
A że tradycja ma dla nas ogromne znaczenie, postanowiliśmy ochrzcić Zyzia w sukni. Kiedyś tego typu ubranie do chrztu było bardzo popularne. Dość powiedzieć, że jeszcze w latach osiemdziesiątych podobne funkcjonowało w mojej rodzinie i chrzczono w nim zarówno dziewczynki, jak i chłopców. Już przed chrzcinami Miecia szukałam -ubrania na chrzest na kształt sukni, ale z marnym skutkiem, bo jedyne, co znalazłam pod tym hasłem, to sukienki na chrzciny np. dla babci Wtedy wszędzie dostępne były wyłącznie białe garniturki, a ja mam alergię na garnitury do chrztu. Tym razem szukałam czegoś odpowiadającego moim wyobrażeniom na zagranicznych serwisach.
Ale w między czasie odezwała się do mnie Agnieszka z Boocle d’Or. W krótkim i rzeczowym mailu zadeklarowała się, że podejmie się uszycia takiej sukni. Przejrzałam projekty Agnieszki na Instagramie (tu macie link) i choć nie było tam żadnej sukni na chrzciny, to wiedziałam, że to jest dokładnie taki styl, na jakim mi zależy. Spotkałyśmy się tylko raz. Agnieszka z uwagą wysłuchała moich oczekiwań i trzy dni przez chrztem przywiozła nam tę oto piękną suknie, wraz z bucikami i koronkową czapeczką. Ten zestaw to jest dokładnie to, na czym mi zależało. A teraz wypiorę go i spakuję do pudła wraz z pamiątkami z tego dnia. Mam nadzieję, że nasz Zygmunt Stanisław kiedyś ochrzci w nim swoje potomstwo.
P.S. Wiem, że część z Was czeka na flamingowo-tiulową stylóweczkę #MamySamoZło, ale śnieg pokrzyżował moje plany. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Obiecuję, że zdjęcie wrzucę niebawem, a może Was zachęcę do włożenia podobnego ubrania na chrzest dla mamy. <3
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Piękne zdjęcia – i te minki na pierwszych zdjęciach!